W 2016 roku Munchkin obchodził swoje 15-lecie wydania. Z tej okazji powstała Edycja Jubileuszowa opatrzona obrazkami spod ręki Iana McGinty (autor m.in. grafik do Adventure Time – Pora na Przygodę!). Tytuł ten wpisał się już w kanon karcianych gier przygodowych, w których (negatywna) interakcja jest niemalże kluczem do zwycięstwa. Wstyd przyznać, że do tej pory nie miałem okazji zagrać w Munchkina… aż do teraz! A że posiadam zarówno wersję klasyczną (edycja 2015), jak i jubileuszową – przyjrzę się różnicom między tymi wydaniami, a także opowiem parę słów odnośnie moich wrażeń z samej gry. A zatem – zapraszam do recenzji!

Różnice w wydaniach

Jak już wspomniałem we wstępie podstawową różnicę stanowi autor grafik. Obserwując internety myślę, że ile osób tyle zwolenników i przeciwników tej różnicy. John Kovalic (autor i grafik komiksów http://www.dorktower.com/) zilustrował klasycznego Munchkina (i wszystkie jego odmiany) i zyskał sobie rzeszę fanów. Ian McGinty zasłynął przede wszystkim z Adventure Time. Obu ilustratorów łączy sarkastyczne poczucie humoru, co przekłada się także na tworzone obrazki. Ciężko jednak mówić o 'lepszości’ i 'wyższości’ jednego autora nad drugim, ponieważ każdy ma charakterystyczną dla siebie kreskę. Wśród moich znajomych opinie są podzielone – jak widać nie ma złotego środka i nie da się stwierdzić, który z nich spisał się lepiej. Mi osobiście zdecydowanie bardziej podobają się ilustracje z nowej edycji.

Na obrazkach się jednak nie kończy. Już po otwarciu pudełka widać różnicę. I to różnicę na korzyść edycji standardowej. Dlaczego? Plastikowa wypraska vs. papierowa w jubileuszowej wygląda o niebo lepiej, do tego jedyny element w pudełko poza kartami – kostka również prezentuje się lepiej w tej pierwszej. W nowej odsłonie dostajemy zwykłą niebieską kostkę – zupełnie jak by ktoś zabrał ją z pudełka od chińczyka. A może to tak specjalnie, żeby wpasować się w sarkastyczny humor całej gry? Cóż, kostka jest elementem pobocznym gry, aczkolwiek wolę rzucać ładnie zdobionym sześcianem, a nie 'zwykłą’ kosteczką. Jak to w Munchkinie bywa, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ją po prostu wyrzucić i zorganizować sobie coś ciekawszego. A że dedykowanych dodatków do gry nie brakuje, to może przy okazji zakupu kostki zainwestować w liczniki poziomów, czy inne bajery…

Więcej różnic w edycjach nie zauważyłem. Biorąc pod uwagę powyższe – którą wersję warto kupić? Ano tę, w której grafiki nam bardziej odpowiadają. A że to rzecz względna… decyzja należy do każdego z osobna. 😉 Ja najprawdopodobniej zostanę przy jubileuszowej, jednak będę chciał zmienić kostkę, może też wypełnienie pudełka.

Co jest fajnego w Munchkinie?

Obiecałem parę słów na temat samych wrażeń z gry, a zatem do dzieła. Podobnie, jak graficy mają swoich zwolenników i krytyków, tak i sam Munchkin jest uważany przez jednych za epicką karciankę wszechczasów, a przez drugich za nadmuchany balon, nad którym nie ma co się zachwycać. Moje uczucia do tego tytułu zbliżają się raczej ku tym pierwszym, choć żeby zapałać pełną miłością potrzebuję jeszcze więcej partii do rozegrania. Jestem pewny, że nastąpi to w najbliższym czasie. Dlaczego? Ano dlatego, że mechanika gry jest bardzo łatwa do opanowania, a mnogość ingerencji graczy w strukturę rozgrywki jest bardzo duża. Ot, ciągniemy karty i patrzymy, co się zadzieje, jednak w tej prostocie tkwi cały sekret. Ilustracje na kartach są zabawne, a napotykane potwory i ich efekty (mimo czasem naprawdę MARNEGO KOŃCA) powodują raczej śmiech, aniżeli ostre zdenerwowanie. Choć takie czasem też się pojawia… Wchodzimy zatem w warstwę emocjonalną gry, a ta jest zdecydowanie kluczowa w całej rozgrywce. Czy jest coś bardziej satysfakcjonującego, niż knucie i pozorne pomaganie współgraczom, aby tylko osiągnąć swój cel i finalnie ich wykiwać? Wszak cel uświęca środki… A przy dogodnym stanie posiadania kart można nieźle zamieszać. Dodatkowo tworzenie swoich postaci przypomina mi stare czasy sesji RPG. Sesji, które w moim przypadku nigdy nie poszły dalej, niż tworzenie postaci, ponieważ trwało to lata świetlne i nigdy nie doszliśmy do serca gry. Być może było to kwestią złego doboru towarzyszy, być może braku czasu. Rozgrywka w Munchkinie potrafi się zamknąć w 40-60 minut, a syndrom rewanżu od razu daje o sobie znać. Sięgając korzeni Munchkin powstał jako sarkastyczna odpowiedź na klasyczne sesje RPG i trzeba przyznać, że udało się to autorowi znakomicie. Dlaczego zatem wg mnie warto tę grę posiadać w swojej kolekcji?


Jeśli szukasz gry karcianej z mnóstwem interakcji – WARTO

Jeśli zależy Ci na szybkiej rozgrywce z dużą liczbą zmiennych – WARTO

Jeśli jesteś fanem kreskówkowych klimatów graficznych – WARTO


Plusy:

  • szybka rozgrywka
  • prosta mechanika
  • duża ingerencja wszystkich graczy w przebieg rozgrywki
  • niewielkie rozmiary – można zabrać ze sobą wszędzie
  • dużo negatywnej interakcji
  • mnogość dodatków

Minusy:

  • brzydka wypraska i kostka w wersji jubileuszowej

Wydawca: Black Monk Games
Liczba graczy: 3 – 5
Wiek: 12+
Czas gry: 60 – 90 minut


2 komentarze

Paweł Montwiłł · 7 kwietnia 2017 o 09:19

Kupiłem wersję Jubileuszową. Grafiki są dużo ładniejsze… za wyjątkiem Przydupasa. A jakie jest Twoje zdanie?

    owiessek · 9 kwietnia 2017 o 13:27

    Mi się wszystkie grafiki bardziej podobają, nawet Przydupas. 😀

Nie bój się, komentuj! :)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.