Recenzja Detektywa (dla niektórych: Dedektywa 😀 ) pojawi się później, niż sądziliśmy. Po dwóch posiedzeniach rozwiązaliśmy dopiero pierwszą sprawę, historia się rozwija, a ta gra zasługuje na rozegranie całości, aby wystawić jej ostateczną ocenę. Nie chcemy jednak zostawiać Was bez naszych wrażeń, dlatego pozwalamy sobie wrzucić nasze odczucia po zamknięciu pierwszej sprawy. Ponieważ zarówno my, jak i Starkowie graliśmy w tym samym czasie, w dwóch różnych miejscach, z różnymi ekipami – podzielimy się z Wami podwójną perspektywą. Zapraszamy!

Wrażenia owiessków

Zacznę od tego, co nie do końca spotkało się z naszym uznaniem, a warto o tym powiedzieć. Rozgrywka przewidziana jest dla 1-5 osób. Każdy gracz otrzymuje identyfikator swojego śledczego, który ma jakąś specjalną zdolność. Podczas pierwszej gry (w 5 osób) nie skorzystaliśmy z żadnej, podczas drugiej (w 4 osoby) skorzystaliśmy raz, z jednej zdolności. Być może później będzie mieć to większe znaczenie, póki co niespecjalnie. Jak widzicie, graliśmy w różnej liczbie graczy. I, mówiąc szczerze wolę partię 4-osobową. Łatwiej rozdzielić zadania, szybciej dochodzi się do porozumienia w różnych kwestiach. Z drugiej strony, na upartego można by grać nawet w 10-osobowym składzie, ponieważ wszystkie czynności/zadania/karty rozpatrujemy razem. Nie można się rozdzielić, poświęcić symultanicznie czasu np. na badanie kilku tropów jednocześnie. Z jednej strony ok – wszyscy skupiają się na tym samym i nic nikomu nie umyka, z drugiej – to, co powiedziałem wcześniej, mogło by nas być i 10, nie miałoby to większego znaczenia. Być może w kolejnych sprawach się to zmieni, ale póki co każdy z nas zauważył jakiś niewykorzystany potencjał w liczbie graczy. Dlaczego zacząłem od tego, co mi się nie podoba? Bo na ten moment więcej wad nie widzimy. 😉

A co zasługuje na uznanie? Przede wszystkim KLIMAT! Zaangażowanie i wejście w tę historię każdego gracza było u nas ogromne. Dyskutowaliśmy, gdybaliśmy, szukaliśmy powiązań, podejmowaliśmy decyzje – szaleństwo! Historia wciągnęła nas na maksa i gdyby nie późne godziny nocne (i świadomość, że małe potwory z drugiego pokoju za kilka godzin wstaną, wołając o pokarm) przeszlibyśmy od razu do rozwiązywania kolejnej sprawy. Kolejna rzecz, związana dość mocno z poprzednią – gra nad stołem. Detektyw to tak naprawdę trochę znaczników, talie kart, mata/plansza i baza Antares online (do której przejdę później). Kto ze mną grał ten wie, że często pcham się do przenoszenia znaczników na planszy, kontrolowania gry etc. – tutaj praktycznie w ogóle nie dotykałem elementów gry. Na planszy prawie nic się nie dzieje – przesuwamy znacznik czasu, miejsca przebywania naszej grupy i dokładamy/odrzucamy żetony. Natomiast dyskusji jest co nie miara. Wyszło to świetnie. Baza Antares – są osoby, które twierdzą, że planszówki w połączeniu z technologią to już nie to samo i generalnie nie tędy droga. Baza stworzona do gry jest bardzo dobrze działającym elementem, przejrzystym, intuicyjnym i jej obsługa tak bardzo integruje się z całą resztą, że nie mam do tego elementu absolutnie żadnego zarzutu. Podsumowując – już w tym momencie mogę śmiało stwierdzić, że Detektyw jest ewenementem na skalę światową i z dumą możemy mówić, że to polskie dzieło.

Wrażenia Starków

Mam za sobą dwa podejścia do „Detektywa” i muszę przyznać szczerze, że jest to coś wyjątkowego na naszym rynku.
Najnowsze dziecko Ignacego Trzewiczka stoi rozkrokiem pomiędzy grami planszowymi a fabularnymi sesjami rpg i czerpie z obu to, co najlepsze.
Z planszówek mamy tutaj zarządzanie zasobami (czasem i umiejętnościami postaci), planowanie i strategiczne myślenie, a z rpg-ów świetnie poprowadzoną, niesamowicie klimatyczną historię, którą mógłby opowiedzieć tylko dobry MG.
No właśnie, i dlatego też mam problem z tą grą. 
Bawiłem się przy niej świetnie, moi współgracze również, ale jednak czegoś mi w niej brakowało. 
Za mało było w niej z planszówki (minimalistyczna mapa, kilka żetonów), a całą tą klimatyczną historię poznajemy nie z ust MG, tylko z kart, które dobieramy w trakcie sesji.
No i do tego siedzenie z nosem w monitorze, bo większość poszlak musimy wprowadzić do systemu i tam porównać z innymi tropami. Nie jestem zwolennikiem aplikacji w grach planszowych, nawet jeśli stanowią część klimatu, jak w tym wypadku.
No i śmieszna sytuacja – musimy starannie zarządzać czasem, a jednak wszędzie poruszamy się stadem, nie możemy podzielić się np. na 2 zespoły, aby każdy zajął się innym tropem. Owszem, mamy przypisane role, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby ktoś szukał informacji w sieci podczas przesłuchiwania świadka, ale jednak.. nie o to chodzi.
Dobra, ponarzekałem, pochwaliłem, ale koniec końców i tak chętnie wrócę do „Detektywa”… w roli narratora;) 
w końcu dobry MG to podstawa w tego typu sesjach 😉

A jak Wasze wrażenia? Graliście już? A może czekacie na odpowiednią ekipę do gry? Podzielcie się swoją opinią! 🙂

 


1 komentarz

Witaj w Richmond, Detektywie! – Board Games Addiction · 6 listopada 2018 o 00:38

[…] pierwszy scenariusz i podzieliliśmy się naszymi wrażeniami. Możecie do nich wrócić TUTAJ. Narzekaliśmy tam trochę na brak jakiegoś specjalnego związania się z bohaterem, którego się […]

Nie bój się, komentuj! :)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.