Przeglądając nasz regał z grami można dojść do dwóch wniosków.
Lubimy gry o tematyce Cthulhu oraz, że naszym ulubionym autorem jest pan Eric Lang.
I coś w tym jest.
Przedwiecznych odstawmy na bok (tylko ostrożnie, żeby się nie przebudzili ze swojego snu…)i skupmy na twórczości pana Langa.
Lubimy jego gry z wielu powodów: figurki, klimat, ciekawą tematykę, figurki, proste do wytłumaczenia (zazwyczaj) zasady i coś, o czym jeszcze nie wspomniałem, czyli figurki.
Dlatego sporym zaskoczeniem może być to, iż w recenzowanym tytule nie ma żadnej figurki, ale w zamian mamy coś innego, na co również zwracam uwagę w grach czyli klimat!
„Bloodborne”, bo o nim mowa, to gra karciana dla 3-5 graczy, w naszym kraju wydana przez Wydawnictwo Portal.
Od razu muszę zaznaczyć dwie rzeczy.
Po pierwsze, jak zapewne część z Was wie, jest to gra nawiązująca do gry wideo pierwotnie wydanej na konsoli. Fani tamtego tytułu (jak i całego cyklu Demon/Dark Souls) wiedzą doskonale, jak ten pierwowzór wyglądał i oni mogą się nieco zawieść i odbić od karcianki – ale do tego wrócę później.
Druga kwestia jest zaś powiązana z pierwszą. „Bloodborne” nie jest grą dla każdego. Grafiki na kartach zostały żywcem wyciągnięte z pierwowzoru i są obrzydliwe. Wynika to z konwencji i klimatu gry, ale jeśli kogoś odrzucały kadry z instrukcji do The Others, to do Bloodborne niech nawet nie siada… Całą resztę zachęcam do wspólnej eksploracji Lochu Kielicha!
Jesteście jeszcze ze mną?
Okej, to teraz pokrótce wytłumaczę, o co chodzi w grze „Bloodborne”.
„Wiele lat temu w przeklętym mieście Yharnam dokonano smutnego odkrycia. Oto za pomocą posług krwi można uleczyć każdą przypadłość… jednak ceną za tę leczniczą moc okazuje się inna straszna choroba, przekształcająca mieszkańców w potworne monstra. Teraz, w noc Łowów, do miasta przybywasz ty. Wspomagany mocą Kielicha, wraz z innymi Tropicielami, zstąpisz w czeluście Lochu Kielicha, w którym staniecie oko w oko z jego przerażającymi bossami. Lecz ostatecznie tylko jeden z was zgromadzi dość krwi, by wyrwać się na wolność…”
Jak widać – nie jest dobrze. Po raz kolejny przyjdzie nam stawić czoła paskudztwu, które zalęgło się pod przeklętym miastem (ach, to Diablo…), jednak tym razem musimy z sobą współpracować, aby ubić plugastwo stające nam na drodze do pokonania Najgorszego z Najgorszych, którego śmierć uwolni Yharnam od klątwy.
Ale jak to, zapytacie, musimy z sobą współpracować, a na końcu wygra tylko jeden?! dlaczego?!
Ano dlatego, że potwory, które przyjdzie nam zatłuc są czasami bardzo wytrzymałe, a nasza broń…
No cóż, parafrazując reklamę pewnego filmu, który ostatnio miał premierę w kinach „nie zdołasz ocalić tego miasta w pojedynkę” – musimy z sobą współpracować, bo tylko wspólnymi siłami ubijemy bestię, co uchroni nas przed przykrymi konsekwencjami jej ucieczki.
Ucieczki? Co to za potwór, który ucieka?
No właśnie to mądry potwór. Widząc rozkrzyczaną ekipę łowców rządnych krwi, potwory, których nie ubijemy w jednej rundzie walki, po prostu biorą nogi/łapy/macki za pas i uciekają. I właśnie taka ucieczka często wiąże się dla nas z przykrymi konsekwencjami: a to wszyscy łowcy otrzymają po jednej ranie (lub więcej, np. za każdą krew na ostrzu broni, a nie bezpiecznie schowaną w fiolce), a to musimy stracić jakąś broń, czasami też potwór woła swojego silniejszego kumpla, który stanie na naszej drodze podczas wędrówki przez Loch Kielicha…
Dlatego współpraca jest ważna.
A jednocześnie mamy do dyspozycji wiele broni, które pozwalają nam szkodzić sobie wzajemnie. Nie są to może jakieś potężne ciosy zadawane w plecy innych łowców, ba, początkowo możemy odnieść wrażenie, że to bardziej łaskotanie współgraczy, niż jakakolwiek szkoda dla nich, ale uwierzcie mi – kiedy poznacie możliwości kart, nic nie smakuje lepiej, niż umiejętne zadanie jednej rany naszemu „partnerowi”, w momencie, kiedy jego odporność wynosi 1… 😉
Na szczęście śmierć w tej grze nie jest permanentna. I dobrze, bo zdarza się, że giniemy w niej często (do czego przyzwyczaił nasz elektroniczny pierwowzór), ale najgorszym, co może nas spotkać w wyniku śmierci, jest utrata całej nie zabezpieczonej krwi (co bywa bolesne, kiedy zgromadzimy jej bardzo dużo i nie zdążymy „zbankować”), ale w zamian odzyskujemy pełnię zdrowia i dostajemy nową kartę ekwipunku, z której będziemy mogli skorzystać już w kolejnej walce.
Alternatywnym sposobem pozyskiwania nowego oręża jest udanie się do tzw. „snu łowcy”. Jest to stan, w którym jesteśmy mniej wrażliwi na rany, otrzymane w walce, ale również jest to jedyna opcja aby zabezpieczyć naszą zgromadzoną krew. Następnie odzyskujemy pełnię zdrowia, wybieramy sobie nową broń i podnosimy wszystkie zagrane do tej pory karty ze stołu.
Gra kończy się w momencie, kiedy uda nam się zabić ostatniego bossa.
I tak właśnie wygląda karciana wersja gry „Bloodborne” – losujemy finałowego bossa (każdy z nich ma jakąś indywidualną cechę/umiejętność, która działa przez całą rozgrywkę), tworzymy 10-kartową talię potworów (składająca się ze zwykły kreatur i minibossów, którzy nie uciekają z pola walki, tylko musimy z nimi walczyć, do końca ich albo naszego;)), odkrywamy wierzchnią kartę potwora, rozpatrujemy efekty natychmiastowe, dogadujemy się, co zagramy (jasne, że blefujemy!), staramy się jako pierwsi zadać potworowi obrażenia, próbujemy przetrwać atak potwora i tak do momentu, aż nie ubijemy bossa.
Jak widać, gra jest dość prosta mechanicznie, łączy w sobie elementy deckbuildingu, hand managementu (bo możemy mieć na ręku maksymalnie 7 kart, więc z czegoś będziemy musieli zrezygnować), dungeon crowlera w stylu Munchkina i push your luck („a nuż uda mi się z 2 punktami odporności ubić kolejnego potwora i otrzymać kolejne tętnienia krwi!”), a do tego dość szybka – jeśli wszyscy znają zasady, to grając nawet w maksymalnym składzie gra zajmie nie więcej niż godzinę.
Wynika to głównie z faktu, iż w grze mamy mało kart – i to jest mój główny zarzut pod jej adresem.
Gra karciana, która ma raptem 5 kart finałowych bossów, kilkanaście kart potworów, kilku minibossów i relatywnie niewiele kart ulepszeń ekwipunku (relatywnie, bo kart jest całkiem sporo, ale sprzęt często się powtarza, w związku z czym już po 1-2 rozgrywkach wiadomo, na co warto poczekać, co omijać, a która z broni już się raczej nie pojawi, bo zgarnęli ją inni gracze) – słabo.
To również ma wpływ na dość niską regrywalność – jeśli będziemy grali w tę grę za często, to dość szybko nam się znudzi, bo będziemy znali wszystkie potwory i każdą broń w niej występującą.
Ostatni minus dedykowany jest fanom gier wideo – jeśli podejdą do karcianego „Bloodborne’a” z nastawieniem wiernego odwzorowania tego, co było na ekranach telewizorów, to srodze się zawiodą (jeśli szukacie fajnego horroru w klimacie BB, to polecam Wam „The Others” tego samego autora;) ). Natomiast jeśli popatrzą na nią jako na „grę inspirowaną konsolowym Bloodbornem” i potraktują jako szybki fillerek, to myślę, że będą czerpali sporą przyjemność z rozgrywki.
Jest jeszcze jedna rzecz, na którą często gracze zwracają uwagę – tłumaczenie.
Z „Bloodborne” jest ten problem, że Portal otrzymał odgórne wytyczne dotyczące tłumaczenia, związane z polską wersją elektronicznej wersji „Bloodborne” – wiąże się to z kilkoma „kwiatkami” na kartach. W instrukcji pojawia się też kilka nieścisłości, które dają pole do popisu dla domowych interpretatorów zasad, o czym można było się przekonać ostatnimi czasy na facebooku 😉
Jednak ogólnie nie jest źle, a zasady dla większości graczy są czytelne.
W opozycji do w/w minusów chcę pochwalić dobrze zaprojektowaną wypraskę – jest równie funkcjonalna, jak ta do „Century: Korzennego Szlaku” – wszystko ma w niej swoje miejsce i nie rozsypuje się podczas transportu (a dodatkowo jest w niej miejsce na dodatek, który ma pojawić się w przyszłym roku i którego już nie mogę się doczekać!).
Ponadto wykonanie stoi na wysokim poziomie (do czego również przyzwyczaiły nas gry sygnowane nazwiskiem pana Langa), a instrukcja jest zwięzła lecz bardzo czytelna.
O przystępności zasad i szybkości rozgrywki już pisałem, dlatego chciałem nawiązać jeszcze do jednej kwestii. Gra dedykowana jest dla przynajmniej 3 graczy, jednak z racji też, iż często gramy we 2 z Callo, przetestowaliśmy również taki wariant w Bloodborne i powiem Wam, że sprawdza się bardzo dobrze (jedynie, co musieliśmy zmienić to limit kart na ręku do 8). Wiadomo – gra traci „głębię” i możliwość szkodzenia kilku łowcom, ale jednocześnie przekształca się w swoisty pojedynek , w wyścigu o to, kto pierwszy ubije danego potwora i zgromadzi najwięcej krwi (i kart potworów, jako trofeów) na koniec gry.
Dlatego, jeśli ktoś waha się nad kupnem, ponieważ gra głównie we dwoje – mogę śmiało polecić (w tym wypadku czasy gry oscyluje wokół 30 minut!).
Na koniec wspomnę jedynie, iż jestem posiadaczem tzw. „Edycji kolekcjonerskiej” dostępnej jedynie w dwóch sklepach w Polsce.
Co ona daje? W sumie niewiele – planszę Lochu Kielicha, na której umieszczamy karty Bossa i talię potworów, z którymi przyjdzie nam walczyć oraz „minidodatek” z planszą Miasta Yharnam, na której oznaczamy „rany” zadawane miastu przez potwory, które uciekły, bo nie zdołaliśmy ich zabić (niestety, zapomniano w zasadach dopisać, co się dzieje, kiedy miasto otrzyma maksymalną liczbę obrażeń – „Pewnie leczy się ponownie i zaczyna jeździć na motorze ” – pozdrawiam pana Marka;)), niemniej jest to fajna ciekawostka i „podniesienie trudności gry na jeszcze wyższy poziom” – tjaaa, graliśmy z tym dodatkiem kilka razy i nigdy nie doszło do sytuacji, że miasto zawaliło się nam na głowę.
Do tego „Edycja kolekcjonerska” zapakowana jest w solidne, tekturowe „kolekcjonerskie” opakowanie, przez co gra zajmuje więcej miejsca na półce, a sama estetyka pudła pozostawia wiele do życzenia.
Reasumując – „Bloodborne” to kolejna ciekawa i klimatyczna gra w dorobku Erica Langa. Polecam ją nie tylko fanom oryginału, ale również wszystkim tym, którzy lubią tego typu gry i nie odrzucą ich obrzydliwe grafiki na kartach. Ja je uwielbiam! I już nie mogę się doczekać, kiedy znów zagłębię się w czeluście Lochu Kielicha z ekipą łowców. Który z nas tym razem okaże się najlepszy?
ps.
Napisałem, że śmierć w tej grze nie jest permanentna? Kłamałem! Jeden z finałowych bossów sprawia, że kiedy zginiemy dwukrotnie, to już na zawsze!;)
Buahahahahahaha 😀
1 komentarz
GRY PLANSZOWE W PIGUŁCE #1069 - Board Times - gry planszowe to nasza pasja · 28 listopada 2017 o 23:56
[…] anszówki we Dwoje nieco przydługa recenzja Millenium BladesBoard Games Addiction opisuje Bloodborne. […]