Jakiś czas temu znajomy poprosił mnie o polecenie jakiejś gry w pirackich klimatach. Poleciłem mu wtedy… niczego mu nie poleciłem. Spojrzałem na nasze półki z grami i zdałem sobie sprawę, że dużo na nich średniowiecza, zamków, hodowli sadzonek, wikingów, cthulhu, kosmosu, ale nie widzę żadnej gry o piratach. Wcześniej stali tam Kupcy i Korsarze, jednak po kilku latach stania finalnie znaleźli nowy dom. Niewiele później dowiedzieliśmy się, że na Stark Expo, na które się wybieramy, pojawią się chłopaki z Allingames i przywiozą ze sobą Dead Men Tell No Tales. Choć gra została wydana na świecie w 2015 roku to przyznaję, że niewiele o niej wcześniej słyszałem. Wystarczyło jednak, że zobaczyłem zdjęcia figurek, grafik, dowiedziałem się, że to kooperacja i gra od razu trafiła na radar. Na SE zagraliśmy kilka partii z rzędu i wiadomym było od razu, że będziemy chcieli mieć swój egzemplarz. Domyślasz się już zatem, jak oceniam grę, jednak pozwól, że powiem Ci, dlaczego właśnie tak. 😉 Zapraszam na recenzję! Arrr!
Klimat klimatowi nierówny
Jeśli po przeczytaniu tej recenzji zapragniesz pobiec do sklepu (albo przeklikać zamówienie) to pamiętaj – kup grę w pakiecie z figurkami, a jeśli się uda, to również z dedykowanym obrusem. Gwarantuję Ci, że immersja jest wtedy zdecydowanie większa, niż przy standardowym setupie z drewnianymi, kolorowymi pionkami postaci. Graliśmy zarówno ze wszystkimi bajerami, jak i w gołą wersję – dla mnie klimat jest mega ważny i faktycznie czuć było różnicę. Figurki to oczywiście nie cała gra, więc rzućmy okiem na mechanikę.
Celem naszej pirackiej załogi jest wejście na pokład Trupiego Mściciela, odnalezienie skarbów, które strzeże trupia załoga i efekt(o)ywna ucieczka. Gra posiada kilka poziomów trudności, które różnią się między sobą liczbą skarbów do wyniesienia oraz opcjonalnym zadaniem wybicia nieumarłych piratów. Dzięki temu regrywalność wzrasta, a dla zaprawionych w boju najwyższy poziom trudności może stanowić prawdziwy challenge. Z resztą, nasza statystyka wygranych pokazuje, że nawet w prostszej wersji nie jest tak łatwo. 😉
Gra rozpoczyna się od wyboru postaci, wylosowania jednego z przedmiotów ekwipunku i rozłożenia początkowych kafli statku wraz z kostkami, których wartości symbolizują poziom pożaru. Tura podzielona jest na 3 fazy:
- przeszukania statku (odkrycia nowego kafla i dołożenia go w wybranym miejscu, pociągnięciu żetonu z sakwy i dołożenia go na odkrytym właśnie polu oraz położeniu kostki o odpowiedniej wartości),
- akcji piratów (wykonujemy akcje, do których za moment przejdę),
- trupiego mściciela (pociągnięcia karty ze stosu i zwiększenie poziomu pożaru w odpowiednich miejsca, dołożenia majtków, czy przemieszczenia trupiej załogi).
Każdy z graczy w fazie piratów ma do wykorzystania pięć punktów akcji – może chodzić po statku, biegać, gasić pożar, usuwać majtków, odpoczywać, zwiększać siłę, podnosić przedmioty, czy wymieniać ekwipunek. Co ciekawe (i często użyteczne) niewykorzystane żetony akcji można przekazać kolejnemu graczowi. Przydaje się to szczególnie, kiedy chcemy wspomóc gracza niosącego skarb. Większość akcji podnosi nam poziom zmęczenia, a osoba ze skarbem obrywa pod tym kątem jeszcze mocniej.
Przegrywamy w momencie, kiedy zabraknie majtków w dostępnej puli, nie będziemy mieli możliwości dołożenia nowego kafla statku, bądź znacznik na torze eksplozji dotrze do końca (przestawienie kostki z wartością 5 na 6 skutkuje wybuchem w danym pomieszczeniu i oddziałuje na sąsiadujące miejsca).
Wydawałoby się, że spełnienie powyższych warunków zwycięstwa, jak również zapobiegnięcie przegranej jest dość proste. Szczególnie na początku ma się takie wrażenie, kiedy statek jest jeszcze mały i wszystko zdaje się być pod kontrolą. Kiedy jednak pole gry się rozrasta, a majtkowie zaczynają się mnożyć i rozbiegać w zbyt dużym tempie… przestaje być tak różowo. Większość naszych przegranych związana była właśnie z wyczerpanym stosem tych małych, majtkowych czaszek. Nic więc dziwnego, że do Jade, której specjalna zdolność wspomaga ich usuwanie przylgnęło już powiedzenie *ściągaj matki! Jade jest w tym najlepsza, a pozostali czerpią z tego same korzyści. 😉 Pozostałe postaci również posiadają specjalne zdolności, których umiejętne zastosowanie zdecydowanie ułatwia osiągnięcie celu. Podobnie rzecz ma się z przedmiotami, które losujemy na początku gry. Możemy je w trakcie gry wymieniać, jednak przyznam szczerze, że zdarzyło nam się to dosłownie kilka razy (a może z raz?). Niestety ich liczba jest bardzo mała.
Jak w każdej grze tego typu mamy do czynienia z losowością. Po pierwsze – już na początku gry rzucamy kostkami, aby ustalić poziom pożaru na startowych kaflach statku. Jeśli nie będziemy mieć szczęścia – od początku będziemy musieli gasić ogień, co na pewno przełoży się na późniejszą strategię. Po drugie – dociągamy losowe kafle pomieszczeń. Różnią się one między sobą liczbą i umiejscowieniem przejść, więc musimy je mądrze rozmieszczać, aby nie skończyć z jakimś dziwnym tworem na stole, gdzie przejście z jednego końca na drugi zajmuje tydzień. Kolejna sprawa – losujemy z sakwy żetony trupiej załogi. Mogą to być strażnicy, niosący nasz upragniony skarb, jak również szeregowi żołnierze, których pokonanie da nam możliwość pozyskania broni, czy rumu, zmniejszającego zmęczenie. Talia trupiego mściciela również jest tasowana, więc nigdy nie wiemy, w której części statku zwiększy się poziom pożaru, albo gdzie pojawią się majtkowie. I na koniec – walka. Możemy się doładowywać i zwiększać swoją bazową wartość siły, jednak o wyniku decyduje rzut kostką – suma naszej siły i oczek na kostce vs. wartość na żetonie przeciwnika. Dla części osób tak wiele losowych czynników może być odebranych, jako minus. Dla mnie jednak, w znacznym stopniu buduje to świetny klimat. Faktycznie mamy poczucie, jak byśmy wkraczali na płonący statek, który skrywa tajemnice, a wyprawa po skarby może zakończyć się sromotną porażką.
Niektóre kooperacje mają to do siebie, że są podatne na czynnik gracza alfa. W przypadku Dead Men Tell No Tales nie zauważyłem takiej przypadłości. Działamy często w różnych częściach statku, skupiamy się na kilku zadaniach jednocześnie, więc każdy musi wykazać się odpowiednim zaangażowaniem, żeby doprowadzić rozgrywkę do wygranej.
Warto wspomnieć również o skalowalności. Graliśmy w różnych składach osobowych, z osobami o różnym stopniu zaawansowania. W każdej konfiguracji grało nam się tak samo dobrze, chociaż najwięcej wygranych odnotowaliśmy przy partiach 3-osobowych. Mam jednak wrażenie, że to raczej przypadek. Na upartego można by grać również solo, kontrolując kilka postaci (gra przewidziana jest od 2 osób). Jako, że nie jestem zwolennikiem grania samemu – nie testowałem takiego rozwiązania, aczkolwiek wydaje mi się, że nie powinno to być problemem.
Do czego mogę się przyczepić w przypadku piratów? Nie da się ukryć, że instrukcja mogła by być odrobinę lepiej napisana. Mieliśmy to szczęście, że poznaliśmy zasady przy partii z chłopakami z Allingames, więc na początku nawet jej nie czytaliśmy. Kiedy jednak wróciliśmy do gry na swoim egzemplarzu, już po jej polskiej premierze i chcieliśmy sobie co nieco przypomnieć – pojawiło się kilka małych wątpliwości.
Podsumowując, Dead Men Tell No Tales to bardzo klimatyczna kooperacja, z generalnie prostymi zasadami i dużą dozą regrywalności. Ponadto, zróżnicowany poziom trudności zadowoli zarówno początkujących, jak i wyjadaczy. Nic więc dziwnego, że gra wylądowała w naszej topce z 2018r. na wysokim miejscu. Zastanawiasz, się na którym? Rzuć okiem TUTAJ. 😉
Plusy:
- świetny piracki klimat
- wykonanie
- dość proste zasady
- zróżnicowany poziom trudności
- fajnie działająca losowość w wielu aspektach gry
- dobrze się skaluje przy każdej liczbie graczy
Minusy:
- nie zawsze klarowna instrukcja
- mało kart ekwipunku
Wydawca: Allingames
Liczba graczy: 2-5
Wiek: 13+
Czas gry: ok. 75 minut
0 komentarzy