Jakiś czas temu napisałem tekst pt. „Dlaczego Great Western Trail to taka świetna gra” (czy jakoś tak;p) i od tamtej pory moje uwielbienie dla tego tytułu nie uległo zmianie (nawet pomimo tego, że poznałem potem masę innych lepszych i gorszych eurasów). Dlatego, kiedy usłyszałem, że w tym roku ukaże się nowa gra Alexandra Pfistera (autora GWT), wiedziałem, że będę musiał w nią zagrać.
No i zagraliśmy 😉
Blackout Hongkong to gra ekonomiczna, w której przyjdzie nam stawić czoła zagładzie, która spadła nagle na tytułowe miasto. A tą zagładą jest (również tytułowe) blackout czyli awaria prądu. Mieszkam w małym mieście, gdzie często dochodzi do podobnych awarii i ciężko mi sobie wyobrazić ogrom tragedii w takiej metropolii, jednakże po zagraniu w tę grę, nie chciałbym być jej bohaterem 😉
Oczywiście mamy do czynienia z grą euro, gdzie klimat jest na dalszym planie, ale rodzimy wydawca – Lacerta – postarał się, aby tego klimatu było więcej w naszym wydaniu, za sprawą odświeżonej warstwy graficznej na mapie oraz kartach ochotników i specjalistów, z których będziemy korzystać podczas rozgrywki.
W oryginale mapa była ciemną planszą z kilkoma plamami w odcieniach szarości, przez co wszystko zlewało się w paskudną, monotonną ciapę. Jak wygląda polska wersja – możecie zobaczyć na zdjęciu. Wciąż dominuje na niej czerń, ale pojawiają się kolorowe plamy pomniejszych posterunków – dające nadzieję na przetrwanie 😉
Przy pierwszym rozłożeniu gry, ta potrafi przytłoczyć ilością i różnorodnością elementów (ale nadal nie jest to poziom Anachrony) – żetony, kości, karty, kostki graczy, do tego każdy gracz posiada własną planszetkę, na której też sporo się dzieje. Jednak pomimo tego próg wejścia nie jest aż tak wysoki, jak mogłoby się wydawać, a to wszystko dzięki intuicyjnym zasadom i wspomnianej wcześniej planszetce gracza, która została zaprojektowana w bardzo przemyślany sposób i służy również za pomoc graczy – pozwala śledzić, w której fazie rundy się znajdujemy i podpowiada sporo drobnych zasad, dzięki czemu, nie musimy o wszystkim pamiętać.
Rozgrywka składa się z szeregu rund (kończy się w momencie, kiedy skończą się karty zadań do realizacji, więc długość partii jest regulowana w znacznym stopniu przez graczy), natomiast każda runda składa się z ośmiu faz.
Polegają one w głównej mierze na żonglowaniu posiadanymi zasobami, dzięki czemu jesteśmy w stanie pozyskiwać kolejnych specjalistów i wolontariuszy, pomagających nam w zbieraniu zasobów oraz realizacji zadań, a także właśnie na próbie opanowania chaosu i anarchii, które zapanowały w Hongkongu.
Na początku rundy rzucamy kośćmi zasobów i umieszczamy je na rondlu, następnie przydzielamy naszych wolontariuszy i specjalistów do poszczególnych kolumn – tworząc w sposób zespoły wysyłane w miasto – przydzielamy ich symultanicznie i w sekrecie przed innymi graczami. Następnie odkrywamy karty i pozyskujemy zasoby oraz korzystamy ze specjalizacji ekspertów (np. lekarz leczy rannego w szpitalu, zwiadowca pozwala nam uzyskać znaczniki GPS, niektórzy pozwalają nam pozyskać więcej zasobów, itd), po czym przystępujemy do realizacji zadań, które zostały przed nami postawione (lub na które sami się zdecydowaliśmy). A te są bardzo różnorodne… w swoich opisach, bo podczas realizacji polegają głównie na posiadaniu i odrzuceniu konkretnych zasobów, uformowaniu odpowiedniej kolumny z kart wolontariuszy i specjalistów czy wydaniu kasy. Duży plus ode mnie za krótkie opisy do niemal każdego zdania – już sam tytuł zadania, np. „zorganizuj mobilny bank żywności” czy „zbuduj drona zwiadowczego” są fajne, ale ten dodatkowy króciutki tekst jest tą przysłowiową czereśnią na torcie:) Większość zadań jest względnie prosta do realizacji, jednak spora część to wymagające, wieloetapowe zadania, które potrafią zająć sporo czasu – na szczęście w ich przypadku otrzymujemy nagrody zarówno za poszczególne etapy, jak i na koniec za realizację całego zadania. Nagrody są różnorodne – możemy pozyskać nową kartę pracownika, surowce lub specjalną akcję dostępną pod koniec każdej rundy, oraz – najważniejsze, umieścić mały posterunek/punkt kontrolny na mapie miasta. I tak naprawdę trudno określić, co jest bardziej wartościowe, ponieważ w tej grze wszystko jest ważne w różnych momentach rozgrywki – bez kart pracowników nie otrzymamy nowych surowców, bez surowców nie będziemy się rozwijać, a specjalne akcje fajnie rozkręcają nasz silniczek, za sprawą wymiany jednych rzeczy na inne – wszystko zgodnie z naszym planem. Dzięki puntom kontrolnym możemy zabezpieczać dzielnice i stawiać w nich duże posterunki, co daje nam natychmiast punkty i odblokowuje kolejne specjalne akcje.
Po realizacji zadań wyruszamy na zwiad. Jest to kolejny sposób na pozyskanie zasobów oraz punktów zwycięstwa, ale wiąże się również ze pewnym ryzykiem – w nocy, w ciemnym mieście jest bardzo niebezpiecznie i po każdym udanym zwiadzie któryś z członków grupy zwiadowczej trafia do szpitala.
Następnie możemy pozyskać kolejne zadania do realizacji (wśród nich mogą być misje w mieście, kolejni wolontariusze oraz specjaliści), pozyskujemy je za dolary hongkońskie i – o czym wspomniałem wcześniej – służą do odliczania czasu gry. Możemy posiadać tylko 3 zdania jednocześnie w realizacji, więc musimy się dobrze zastanowić, które chcemy pozyskać.
W kolejnej fazie usuwamy część dostępnych kart zadań do zakupienia oraz sprzedajemy jedzenie i wodę – aby się nie zepsuły i nie zmarnowały.
Po tym przystępujemy do zabezpieczania dzielnic – jeśli jakaś dzielnica jest w pełni otoczona naszymi małymi posterunkami, jest w pełni zabezpieczona – odrzucamy żetony zwiadu, dostajemy odpowiednią liczbę punktów oraz umieszczamy na niej nasz duży posterunek, odblokowując kolejną akcję specjalną.
W ostatniej fazie rundy możemy odzyskać część zagranych kart na rękę oraz odpalić specjalne akcje. Karty podnosimy z kolumny, w której jest ich najwięcej i tylko wtedy możemy skorzystać ze specjali.
Gramy w ten sposób, aż nie skończą się karty zadań – wtedy przystępujemy do finalnego podsumowania punktów i wygrywa gracz, który zgromadził ich najwięcej.
Jak więc widać – zasad i możliwości w tej grze jest całkiem sporo, ale dzięki kilku zabiegom gra jest intuicyjna i nie ma w niej zbyt dużego downtime’u. Intuicyjność wynika z dobrze zaprojektowanej planszetki gracza oraz samym zasadom, które są czytelne i dobrze oddają to, co możemy zrobić, natomiast downtime został zniwelowany przez symultaniczne planowanie i zagrywanie kart na początku rundy – ta część zajmuje najwięcej czasu i tak naprawdę, kiedy już to zaplanujemy i przydzielimy odpowiednie karty, reszta rundy leci górki, bo została ustawiona na początku właśnie tymi kartami – prosty, ale jakże skuteczny zabieg. Dzięki temu wszystkiemu, nawet nowi gracz po zagraniu 1-2 rund, odnajdują się w Blackout bez problemu.
Muszę pochwalić również samo wykonanie, które stoi na wysokim poziomie (nawet na BARDZO wysokim, porównując z jakością komponentów w Podwodnych miastach – ale nie uprzedzajmy faktów). Karty są bardzo dobrej jakości, plansze graczy grube i sztywne, wszystkie żetony również, ogromny plus za różnorodne wykorzystanie małych drewnianych kosteczek w kolorach graczy – w zależności od tego, gdzie je położymy, służą nam za surowce, małe posterunki i znaczniki realizacji zadań – brawo, Panie Pfister! Jedyne do czego mogę się przyczepić to beznadziejne grafiki zasobów na kostkach zasobów, które nijak mają się do rysunków tych samych zasobów na rondlu oraz za małe żetony zwiadu, gdzie też niewidoczne są surowce, które zostały na nich narysowane.
W momencie, kiedy piszę tę recenzję, dostępna jest już errata – niestety na kilku kartach pojawiły się błędy. Nie wpływają one znacząco na rozgrywkę (ale już wiem, że przez nie przegrałem swoją pierwszą partię solo;p), ale warto mieć je na uwadze. errata dostępna jest zarówno na naszym fp, jak i na stronie Lacerty.
Blackout poza standardową rozgrywką pozwala zagrać minikampanię składającą się z kilku misji, podczas której widzimy postępującą zagładę miasta – warto spróbować również tego trybu (oraz wyzwania solo!).
Blackout Hongkong od pierwszego przeczytania instrukcji bardzo kojarzy mi się z komputerowym hitem Ubi – The Division. Owszem – w planszówce nie mamy clou tamtej gry, czy strzelanin, ale jest wszystko inne – walka o przetrwanie, w pogrążonym w chaosie mieście, zbieranie zasobów, realizacja zadań mających na celu poprawę sytuacji w mieście, formowanie grupek mieszkańców, aby pomagali nam w realizacji zadań, niebezpieczne zwiady po potrzebne surowce.
Musimy jednak pamiętać, że mamy tutaj do czynienia z grą euro. Niektórzy mogą uważać Blackout za sałatkę punktową, ale nie jest to taka sałatka jak np. Pulsar czy Zamki Burgundii, gdzie za niemal za samo rozłożenie gry na stole dostajemy już pierwsze punktu. Blackout zdecydowanie bliżej Terraformacji, gdzie najpierw budujemy swój silniczek z kart i akcji specjalnych, przez co początek gry jest powolny, ale w pewnym momencie zaczyna nam to pięknie i sprawnie funkcjonować, dając zasoby i punkty.
Lubię Blackout, bardzo chętnie w niego zagram, ale nadal to Great Western Trail pozostaje moją ulubioną grą tego autora. Sorry, Panie Pfister – wolę pędzić krowy po prerii, niż nocą buszować w zaułkach Hongokongu.
Gdzie kupisz Blackout? Sprawdź TUTAJ. 😉
Grę do recenzji otrzymaliśmy od wydawnictwa Lacerta, za co bardzo serdecznie dziękujemy!
0 komentarzy