Wiele osób dzieciatych, kiedy już samemu zachłyśnie się planszówkowym uzależnieniem naturalnie zaczyna zastanawiać się – 'a co z moim dzieckiem? Czy mogę z nim zagrać w Eldritch Horror? Nieee, bo będzie się za długo zastanawiać nad ruchem…’ i zaczyna poszukiwać jakichś typowo dziecięcych tytułów. Kiedy już przebrnie przez klasyczne grzybobranie, czy chińczyka – chce czegoś nowocześniejszego, fajniejszego. Takich tytułów jest bardzo dużo, dlatego dzisiaj skoncentruję się na 5 grach przetestowanych w praktyce. Testerem jest nasza córka – 4-latka (uzależniona od gier od ok. pół roku). Kolejność gier jest losowa i nie stanowi żadnego rankingu.
Pędzące Żółwie
Niewielkie pudełko, niezbyt duża ilość elementów, żywe kolory, banalne zasady i duża doza śmiechu – tak w skrócie można opisać Pędzące Żółwie. Każdy z graczy losuje na początku gry żeton z kolorem żółwia, który będzie jego przedstawicielem, jednak nikomu tego koloru nie ujawnia. Następnie wszystkie pionki żółwi ustawiają się na starcie w wyścigu do sałaty. Gracze po kolei zagrywają karty, które określają ruch pionków do przodu, bądź do tyłu. Pędzące Żółwie były jedną z pierwszych gier, które wprowadziły mechanizm ruchu 'na plecach’ innego pionka. Oznacza to tyle, że kiedy któryś żółw wchodzi na pole zajęte przez innego – nie ustawia się obok niego, ale wskakuje mu na plecy. Kiedy ten na parterze będzie wykonywał ruch – automatycznie przeniesie też tego na górze. Zwycięża żółw, który jako pierwszy dotrze do pola sałaty. Może się zatem okazać, że żaden z graczy nie jest pierwszy, ponieważ wygrał żółw, którego żetonu nikt nie wylosował… 😉
4latka opanowała zasady w przeciągu kilku minut i miała (nadal ma ;)), ogromną frajdę z budowania i przesuwania żółwiowych wieży, a przy okazji musiała nauczyć się spekulować, jakim kolorem są inni gracze i w związku z tym podejmować ryzyko w poruszaniu odpowiednich żółwi.
Na bazie tych sukcesów próbowaliśmy grać w Pędzące Wielbłądy, jednak elementy hazardu i większa ilość akcji do wyboru okazały się zbyt skomplikowane. Chociaż korzystanie z piramidy do kostek i bieganie wielbłądów naokoło niej dawało porównywalne ilości niepohamowanej radości, a chyba o to głównie chodzi… ;). Jeśli jednak aspekt edukacyjny ma być najważniejszy i zasady ponad wszystko – Żółwie biją Wielbłądy na głowę!
Pędzące Jeże
Skoro Żółwie odniosły tak duży sukces – postanowiliśmy spróbować gry w Pędzące Jeże. Ten sam autor, wydawnictwo i grafika sugerowały, że Jeże będą mechanicznie bardzo podobne do Żółwi. Jednak poza zagrywaniem kart w celu ruchu zwierzątek podobieństwa się kończą. Tym razem nie wygrywa osoba, której podopieczny pierwszy dobiegnie do końca, gdyż nikt nie losuje swojego koloru. Nie ma też zasady przenoszenia innych pionków jeży na plecach (mimo to po doświadczeniach z żółwiami córka usilnie ustawiała jednego na drugim. Z sukcesem ;)). W momencie, kiedy jeden z Jeży stanie na ostatnim polu wyścigu runda kończy się i zaczyna się liczenie punktów. W zależności od tego, na którym polu zakończył swój ruch Jeż w danym kolorze – mnoży się tę wartość przez ilość posiadanych kart na ręku pod kolor. Symbolem punktacji są pięknie wykonane żetony jabłek. Następnie rozgrywa się kolejną. analogiczną rundę (ich ilość zależna jest od liczby graczy). Zwycięża osoba z największą ilością punktów (jabłek) po wszystkich rundach.
Nasza testerka ma frajdę z przesuwania pionków jeży, potrafi na koniec policzyć przysługujące punkty, ale nie ma jeszcze odruchu sprawdzania, jakie posiada karty vs. pozycja konkretnego koloru jeża na planszy. Mimo to rozgrywka daje dużo radości i uczy liczyć.
Duuuszki
Nasza córka miała pierwszy raz styczność z Duuuszkami mając niespełna 3 lata. Zafascynowały ją wtedy przede wszystkim figurki – biały duszek, szara myszka, zielona butelka, niebieska książka, czerwony fotel – drewniane i łatwe do schwytania przez dziecięce ręce. Bo o chwytaniu właśnie jest ta gra. Z talii kart wyciąga się jedną, na bazie której trzeba złapać odpowiedni przedmiot. Możliwości są dwie – łapiemy za przedmiot, który jest na obrazku, np. niebieska książka, lub przedmiot w kolorze, którego na obrazku nie ma. Np. kiedy na karcie pojawi się szary duch, siedzący na zielonym fotelu – należy złapać niebieską książkę, ponieważ ani książki, ani koloru niebieskiego na wyciągniętej karcie nie ma. Na początku wydaje się skomplikowane, jednak niech to nikogo nie zwiedzie. Dziecko w wieku 4 lat jest w stanie baaardzo sprawnie i szybko łapać odpowiedni przedmiot – zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku.
Duuuszki to gwarantowana świetna zabawa, dużo śmiechu, a przy okazji nauka spostrzegawczości i refleksu.
Gloobz
Jeśli (nie) zainteresowały Was Duuuszki, ale nadal szukacie gry, która będzie ćwiczyć refleks i abstrakcyjne myślenie – Gloobz nada się znakomicie. Podobnie, jak w powyższym tytule występują tutaj karty i figurki. Jeden z graczy określa zasady rundy, mówiąc 'mniej Gloobz’, lub 'więcej Gloobz’ i odkrywa kartę. Zadaniem wszystkich jest, w zależności od podanego hasła złapać figurki stworków i wiaderka z farbą, których pojawiło się najmniej (lub wcale), bądź najwięcej na wyciągniętej karcie. Do wyboru są 3 rodzaje podstawowych potworków i 3 kolory, do tego 1 Mega Gloobz – kiedy pojawi się na karcie należy złapać tylko jego, niezależnie od narzuconej przez dociągającego zasady. W momencie wystąpienia lupki na odkrytej karcie – zebrać trzeba wszyyyystkie figurki, niezależnie od kształtu, czy koloru. Ten element dzieci lubią najbardziej. 😉 Dzięki zmienności zasad najmłodsi uczą się szybkiego przystosowania i zastosowania reguł w praktyce, liczenia Gloobzów na kartach, szacowania, jakiego elementu jest najmniej/najwięcej.
Ponadto punktacja zaznaczana jest na przesuwanej tarczy – można zdobyć maksymalnie 36 punktów. Taki sposób doliczania i przesuwania punktów wspomaga naukę liczenia, a ponadto wpływa pozytywnie na koordynację ruchową małych paluszków. Nasza 4latka uwielbia Gloobzy ze względu na wykonanie i radość z samej gry. Co do zastosowania tego tytułu dla starszych – mam dwie skrajne obserwacje. W jednym przypadku zainteresowania nie było żadnego, w drugim Gloobz wracał na stół bardzo często i powodował fale radości. Wniosek? Jak każda gra – jednym się spodoba, innym nie. Dzieciom – na pewno. 😉
Potwory do szafy
Na koniec dzisiejszego zestawienia propozycja od Granny (i jednocześnie jedna z naszych pierwszych gier typowo dziecięcych, co widać po uszkodzeniach w pudełku ;)). To, co przykuwa od razu uwagę to oprawa graficzna. Przyjemna dla oka, bardzo 'zmiękczająca’ obraz tytułowych potworów, dzięki czemu od samego początku tytuł wspomaga założenie psychologiczne – uspokoić dziecko, które ma problem z pójściem spać, bo jest przekonane, że pod łóżkiem czają się na niego straszydła.
Mechanika gry polega na tym, że jeden z graczy losuje kartę potwora, na której poza samym przystojniakiem znajduje się też symbol, którego on się boi. Następnie wszyscy po kolei próbują ten symbol odnaleźć – szukają zakrytego żetonu, zapamiętując przy okazji położenie innych przedmiotów. W przypadku niepowodzenia przekłada się jeden z żetonów, z których składa się 'klepsydrowy’ potwór. Kiedy już cały zostanie odkryty, gracze dociągają kolejną kartę potwora i teraz muszą już odnaleźć 2 odpowiednie przedmioty, a nie jeden. Wśród żetonów przedmiotów jest także potwór – powoduje natychmiastowe dociągnięcie karty potwora, oraz skarpeta – po jej odkryciu należy zamienić ją miejscem z losowowybranym, innym żetonem. Kiedy uda się odnaleźć właściwy przedmiot zabawkę – potwór ląduje w szafie – pudełku. Kiedy zostanie odkrytych 4 karty potworów i żadnego nie uda się odesłać do szafy – gra kończy się niepowodzeniem. Można jednak zmodyfikować zasady pod najmłodszych i grać bez tego limitu, albo w ogóle bez żetonów 'klepsydrowego’ stworka i po prostu dociągać kartę w momencie schowania w szafie poprzedniej.
Zaczęliśmy grać w Potwory do szafy z córką w wieku ok. 3 lat – wpłynęło to dobrze na jej pamięć, potworów się nie boi i bardzo chętnie do tego tytułu wraca. Zdecydowanie gra warta uwagi, szczególnie że cena jest bardzo przystępna.
Na dzisiaj to wszystkie tytuły, aczkolwiek jest to jeden z kilku tego typu artykułów, które ukażą się w przyszłości. Wydawnictwa Egmont i Granna wydają wiele tytułów skierowanych do najmłodszych, więc jest o czym pisać. Mamy ponadto doświadczenie w zaangażowaniu naszej 4latki w takie tytuły, jak Takenoko, Talisman, czy K2… Ale o tym innym razem. 😉
A w co lubią grać Wasze dzieci, lub młodsze rodzeństwo?
2 komentarze
Klub Gier Planszowych w Piastowie – na start! – Board Games Addiction – recenzje, zdjęcia, nowości, luźne gadki – o grach planszowych! · 6 marca 2016 o 22:16
[…] a zaraz się okaże, że zakup nastąpi bardzo szybko. 😉 Nogi Stonogi i Pędzące Żółwie (moich kilka słów na ich temat) – klasyczne dziecięce pewniaki też cieszyły się dużym zainteresowaniem. Finalnie dzieci […]
Jaki prezent na Dzień Dziecka? Oczywiście gra planszowa! – Board Games Addiction – recenzje, zdjęcia, nowości, luźne gadki – o grach planszowych! · 29 maja 2017 o 00:50
[…] Pierwsza gra planszowa naszej córki, do której mamy ogromny sentyment. Mechanika jest bardzo prosta: Na stole rozkłada się zakryte żetony z zabawkami różnego rodzaju oraz skarpetą i potworem. Gracze dociągają karty potworów, na których pokazany jest także symbol, który wygoni jegomościa do tytułowej szafy. Należy ten symbol odnaleźć wśród zakrytych, co ćwiczy pamięć dziecka. Zdecydowanym plusem jest ponadto samo przedstawienie szafy, która znajduje się wewnątrz pudełka. Graliśmy z córką, kiedy miała niecałe 3 lata i jak najbardziej sprawdza się dla takich maluchów. Kilka słów na jej temat także TUTAJ. […]