Nasza (czyli moja i Callo) kolekcja gier liczy sobie już około setki tytułów. W każdą zagraliśmy przynajmniej raz, do niektórych wracamy częściej, do innych rzadziej, niektóre pójdą na wymianę/sprzedaż, ale jest też jeden tytuł, który bardzo lubię, ale przez który jestem bardzo smutny.
Dlaczego?
Dowiecie się na końcu tekstu.
„Studium w Szmaragdzie” to gra autorstwa Martina Wallace’a, w Polsce wydana została przez wydawnictwo Phalanx. Obecnie jest już ciężko dostępna, a szkoda, bo to naprawdę dobry tytuł.
Jakiś czas temu recenzowałem Great Western Trail, w którym mieliśmy wiele różnych, dobrze działających mechanik. I właśnie Studium jest kolejną grą, w której mądrze połączono mechanizmy, które teoretycznie nie powinny z sobą poprawnie działać.
To również kolejna gra o Cthulhu…
Nie jest to jednak mitologia Cthulhu, którą znamy już z setek 😉 innych tytułów, jak chociażby Posiadłości Szaleństwa, Arkham Horror LCG czy Znaku Starszych Bogów.
Studium inspirowane jest opowiadaniem Neila Gaimana, o tym samym tytule i dzięki temu w „kolejnej grze o Cthulhu” spotykamy takie postaci jak Sherlock Holmes, James Moriarty, Zygmunt Freud czy Otto von Bismarck!
Wszystko to za sprawą Wielkich Przedwiecznych, którzy dawno temu pojawili się na Ziemi i rozpoczęli swoje rządy w różnych państwach, stając się tzw. Arystokracją. Ich rządy trwają już na tyle długo, iż – tradycyjnie – wśród ludzi pojawiały się dwie opozycyjne strony.
Lojaliści to osoby, które wiernie służą Arystokracji, bronią jej i będą walczyły o dalsze utrzymanie obecnego stanu rzeczy.
Restauracjoniści natomiast mają już dość wszechobecnego rybnego odoru i pragną unicestwić sprawców całego zamieszenia.
I właśnie na tej rywalizacji opierać będzie się rozgrywka w Studium w Szmaragdzie. Każdy z graczy losuje swoją sekretną tożsamość i w zależności od tego, po czyjej znajduje się stronie, do takiego celu będzie dążył – unicestwić Przedwiecznych rządzących w dziewięciu miastach lub wybić wszystkich agentów należących do jednego z restauracjonisty albo doprowadzić go do utraty całej poczytalności.
Musimy jednak uważać, aby za szybko nie zdradzić się, kim jesteśmy, ponieważ może się to wiązać z przykrymi dla nas konsekwencjami.
Wszystkie akcje, których możemy się podjąć w naszej turze, wykonujemy za pomocą kart. Każdy z nas zaczyna ze startową ręką, a później staramy się pozyskać kolejne karty, które dają nam dostęp do innych (lub ulepszonych) akcji, a czasami również punkty zwycięstwa.
Przy czym owe punkty dzielimy na trzy rodzaje: neutralne, dla lojalistów oraz dla restauracjonistów. Podczas gry możemy zbierać każdy rodzaj punktów, ale na koniec zostają przy nas tylko neutralne oraz te należące do naszej frakcji. Resztę tracimy…
Nowe karty pozyskujemy z miast, do których wysyłamy naszych agentów oraz powiększamy wpływy (za pomocą kostek wpływu) i dopiero, kiedy mamy dominację w jakimś miejscu, możemy kupić nową kartę.
Akcje z kart pozwalają nam m.in. na przemieszczanie naszych agentów, dokładanie kości wpływu, odzyskiwanie wpływu z Otchłani (dokąd trafiają nasze kostki po zakupie karty lub udanej próbuje zabójstwa), a czasami również jakaś karta posiada akcję specjalną – jednorazową lub do zagrania jako dodatkowe działanie w naszej turze.
Niektóre z tych akcji są naprawdę mocarne i potrafią odmienić oblicze rozgrywki (np. czujesz, że przegrywasz i nagle… zmieniasz stronę konfliktu ;p)
Same zabójstwa również są emocjonujące i satysfakcjonujące, ponieważ z jednej strony wymagają od nas pewnych przygotowań, a z drugiej ubicie Arystokraty daje nam sporo punktów na koniec… A przy okazji naraża na próby zabójstwa ze strony lojalistów 😉
Wszystkie te akcje byłyby nudne i powtarzalne (przemieść agenta, dołóż kostki, zabierz kostki, kup kartę, przemieść agenta, dołóż kostki…) i gracze szybko by się zniechęcili, gdyby nie KLIMAT, który czujemy w tej grze. Stylistyka kart, różnorodność postaci, tonacja barw – to wszystko ma wpływ na, iż faktycznie możemy poczuć się niczym tajni agenci mający cel, do którego uparcie dążą, w świecie, który nie do końca jest taki, jaki powinien być…
A to wszystko w grze euro, bo tak naprawdę cały czas zbieramy punkty, które nieubłaganie przybliżają koniec gry.
Jak na tak wiele mechanizmów (area control, ukryte tożsamości, deckbuilding) gra jest stosunkowo krótka – partia trwa około godziny, co jest zaletą, ale również dużą wadą.
W tak krótkim czasie i z tak krótką skalą punktacji (ok. 22-25 punktów, w zależności od liczby graczy) nie mamy zbyt wiele możliwości na blef (który jest mocno związany z ukrytymi tożsamościami), bo jeśli zbyt mocno pójdziemy w nie swoje punkty lub zaczniemy zbierać z każdego rodzaju po trochę, to może się okazać, że nie zdążymy dogonić uciekającego lidera.
Jeśli natomiast zbyt szybko ujawnimy, po jakiej stronie stoimy, możemy zakończyć grę jeszcze szybciej, bo lojaliści zlecą się do nas (jeśli jesteśmy restauracjonistą) i wybiją nam wszystkich agentów, co automatycznie kończy grę.
Z drugiej strony – jeśli ujawnimy, że jesteśmy lojalistą, to nie czeka nas za to jakaś większa kara – ot, taka (nie)sprawiedliwość 😉
Słaby jest również system zakończenia gry.
Zazwyczaj rozgrywka kończy się, kiedy osiągnie się określony pułap punktów na jednym z trzech torów (przy okazji – mechanika punktacji na torach lojalistów i restauracjonistów to najgorszy i najmniej intuicyjny element tej gry!) lub jeśli któryś gracz straci wszystkich agentów lub punkt poczytalności i okaże się być restauracjonistą.
Jeśli taki gracz okazałby się lojalistą – po prostu dokładałby kolejnych agentów na planszę (gdyby ich nie miał). Dlaczego? Trudno powiedzieć.
Często więc zdarzają się sytuacje, że planujemy jakieś chytre zagranie i nagle gra się kończy.
Bo tak. Niby można to przewidzieć, ale mimo wszystko – czegoś w tych mechanizmie zakończenia gry brakuje.
Poza tym? Siadać i grać!
Bo przy całej tej mieszance zasad, klimatu i liczenia punktów, zasady Studium są bardzo proste – wszystkie akcje wykonujemy z ikon na kartach i/lub z opisu na wybranej karcie. Do tego gra jest mocno regrywalna, ponieważ w każdej rozgrywce korzystamy jedynie z części kart do zakupy, więc minie sporo czasu, zanim w ogóle poznamy je wszystkie, a kolejnych kilka(naście) partii zajmie nam opracowanie najlepszych kombinacji zależności pomiędzy nimi!
Napisałem na początku, że bardzo lubię tę grę, ale sprawia, że jestem smutny.
Wynika to z faktu, iż rzadko kiedy mam okazję w nią pograć. Zazwyczaj w gry gramy wspólnie z żoną, czasami gra z nami Raven, a Studium w Szmaragdzie beznadziejnie działa na dwie osoby, trochę lepiej gra się w trójkę, a najciekawiej jest przy 4-5 graczach.
Dopiero w komplecie czuć tę grę blefu, możliwość manipulacji i rywalizację tajnych agentów. Przy 3 graczach bardzo łatwo o kingmaking lub dobijanie jednego gracza, a we 2 osoby to zwykła sucha gra euro o zbieraniu punktów i optymalizacji ruchów.
A szkoda, bo do „Studium” warto usiąść, zagrać, poczuć klimat świata pod rządami Arystokracji i zobaczyć, jak wpływamy na losy tego świata!
A już wkrótce zaprosimy Was do auZtralii…. 😉
ps.
Gra posiada również pierwszą edycję „Study in Emerald”, ale niestety, do tej pory nie udało mi się w nią zagrać:( Mam nadzieję, że kiedyś zagram, aby mieć porównanie z recenzowaną powyżej nowszą wersją.
Przed pierwszą partią zachęcam do przeczytania opowiadania „Studium w szmaragdzie” autorstwa Neila Gaimana – pozwoli Wam to jeszcze mocniej wczuć się w klimat tej gry!
1 komentarz
Przegląd Planszowy #1182 - Board Times - gry planszowe to nasza pasja · 21 lipca 2018 o 11:19
[…] Na Board Games Addiction w kolejnej grze…o Cthulu – Studium w Szmaragdzie. […]