Ktoś sławny powiedział kiedyś, że „sami tworzymy własne demony”. Kim był i dlaczego tak powiedział – nie wiem, ale faktem jest, że tak zrobił i teraz powiedziały to już dwie sławne osoby;)*
Upsideville to spokojne miasteczko, jakich pełno w Stanach. Mieszkańcy to przyjaźnie nastawieni do siebie ludzie, którzy żyją swoim życiem i własnymi problemami, jednocześnie starając się być życzliwym dla otoczenia. Dni mijają jeden za drugim, każdy kolejny podobny do poprzedniego i nikt nawet nie przeczuwa, jakie tragiczne wydarzenia wkrótce wstrząsną ich życiem…
Zaczęło się niepozornie – któregoś dnia zaginął ukochany pies jednego z dzieciaków. Kiedy grupka dorosłych wyruszyła na poszukiwania czworonoga, odkryli kolejne, makabryczne znaleziska… Udali się z tym do lokalnych służb, ale i ich odkrycie przeraziło tak mocno, że postanowili poszukać pomocy dalej…
Niestety, okazało się, że Upsideville zostało odcięte od reszty Świata, a jego mieszkańcy zdani są jedynie na siebie. Tylko, czy można ufać swoim sąsiadom, kiedy z każdym dniem znikają kolejni mieszkańcy, a ci, którzy pozostali zaczynają popadać w obłęd i paranoję?
„InBetween” to gra autorstwa Adama Kwapińskiego, wydana przez Board&Dice. Jest to kolejna „mała – wielka” gra, przeznaczona dla 2 osób, a czas rozgrywki to około 40 minut.
Wcielamy się w niej w dwie „siły”, które walczą o mieszkańców fikcyjnego miasteczka Upsideville – jeden z graczy reprezentuje „miasto”, starające się ochronić swoich mieszkańców, podczas gdy jego przeciwnik jest tajemniczą Kreaturą, której zależy tylko i wyłącznie na przeciągnięciu ich na swoją stronę (i pochłonięciu).
Jeżeli w tym momencie zaświecił Wam się w mózgu neonowy napis „Stranger Things” to bardzo dobrze, gdyż gra jest bardzo mocno owym serialem inspirowana.
Ja – przyznaję się bez bicia – serialu nie widziałem, ale i bez tego bawiłem się przy „InBetween” bardzo dobrze! Prawdopodobnie dlatego, że kojarzy mi się z innym serialem o podobnej tematyce, w której dwóch braci walczy z mrocznymi siłami (przynajmniej przez pierwszych 5 sezonów, bo później otrzymujemy melodramat nie z tego Świata;).
A o co chodzi w grze?
Jest to klasyczna zabawa w przeciąganie liny – każdy z graczy stara się przeciągnąć na swoją stronę jak największą liczbę mieszkańców miasta, jednocześnie reagując na identyczne działanie przeciwnika.
Każdy z mieszkańców posiada swoje dwa oblicza:
– „pogodne” – kiedy znajduje się pod wpływem Miasta
– mroczne – gdy przeszedł na stronę Kreatury.
Wiąże się to nie tylko z obróceniem na drugą stronę (i zmianą klimatycznej grafiki) karty mieszkańca, ale również z konkretnymi profitami, ponieważ każdy z mieszkańców posiada swoje specjalne zdolności uzależnione od strony, po której postać się znajduje w momencie, gdy możemy z tej umiejętności skorzystać. Są one bardzo różnorodne i w późniejszych etapie pojedynku przeciągnięcie na swoją stronę konkretnych postaci może być kluczem do zwycięstwa.
Rozgrywka kończy się na kilka sposobów, najczęściej nastąpi to w momencie, gdy któryś z graczy ma po swojej stronie trzeciego mieszkańca, dlatego tak ważnym jest aby skutecznie reagować na ruchy przeciwnika, bo kiedy popełnimy błąd, ciężko będzie to naprawić.
Jak to już wcześniej wspomniałem – mamy do czynienia z pojedynkiem, a jak to często bywa podczas walk – giną ludzie. Czasami umierają np. zabici strażackim toporem opętanego rządzą krwi Maksa lecz niekiedy udaje się ich ewakuować – uratowani mieszkańcy również znikają z pola walki. W sytuacji, kiedy w mieście pozostanie połowa mieszkańców, gra również automatycznie się kończy, a zwycięża ten, po czyjej stronie jest ich więcej.
Rywalizację rozpoczynamy z tego samego poziomu – mamy po 3 karty na ręku i 5 kostek energii, dzięki którym możemy korzystać ze specjalnych umiejętności naszych kart (a w przypadku Miasta również z kart wyposażenia), jednak w miarę jak zaczynamy przeciągać mieszkańców na naszą stronę, rośniemy w siłę, a co za tym idzie, powiększa się nasza „świadomość”. Miasto otacza opieką większą liczbę swoich mieszkańców, a szał Kreatury rośnie, przez co jest jeszcze bardziej krwiożercza. Świadomość powiększamy stopniowo, a gdy osiągniemy maksymalny pułap – niszczymy naszego rywala.
Powyżej opisałem Wam trzy warianty zwycięstwa, a jak wygląda sama rozgrywka? Bardzo prosto.
W grze mamy szereg rund (bez określonej liczby, długość gry jest uzależniona od nas i tego, jak będziemy blokować swojego przeciwnika, jednocześnie samemu starając się wygrać), każda z nich składa się z 4 faz:
1. faza świadomości – raz na grę możemy skorzystać ze specjalnej umiejętności, na jaką pozwala nam nasza „świadomość”, ale przyznam się, że nigdy z tej możliwości nie skorzystałem;
2. faza akcji – najważniejsza faza, w której możemy zrobić jedną z 3 rzeczy:
a) odrzucić dowolną liczbę kart i dobrać do 5,
b) dobrać tyle znaczników energii, ilu w danej chwili mieszkańców jest po naszej stronie;
c) zagrać 1 kartę z ręki wykorzystując nadrukowany na niej symbol, a także (jeśli chcemy i możemy) dopłacić energią, aby skorzystać ze specjalnej umiejętności danej karty;
3. faza „działania” – jeśli mieszkaniec, na którym obecnie znajduje się znacznik rundy, jest już odpowiednio „głęboko” przeciągnięty na jedną ze stron, to wtedy można skorzystać ze specjalnej umiejętności danego mieszkańca. Dodatkowo jeżeli znacznik rundy znajduje się na mieszkańcu, który jest po naszej stronie, możemy podnieść swoją świadomość na wyższy poziom, płacąc za to kostkami energii;
4. przesunięcie znacznika rundy na kolejną postać, zgodnie z kierunkiem ruchu oraz obrócenie go na drugą stronę (pokazującą czyja tura ma być aktualnie rozegrana).
Każdy z graczy wykonuje po kolei wszystkie fazy, po czym kolejka przechodzi do rywala.
Jak widać – zasady są bardzo proste i jedynym problemem przy tej grze może być znajomość języka angielskiego, ponieważ obecnie „InBetween” można kupić jedynie w tym języku…ale do tego jeszcze wrócimy.
Poza tym wszystko jest na plus. Rozgrywka jest szybka i płynna, początkowe rundy lecą błyskawicznie na zasadzie akcja – reakcja. Dopiero z czasem, kiedy dostajemy więcej kart, rośnie liczba mieszkańców przeciągniętych na jedną bądź drugą stronę, wtedy pojawiają się nowe możliwości taktyczne, nowe opcje zaszkodzenia przeciwnikowi, co paradoksalnie… przyspiesza wyścig!
A do tego wszystko okraszone niezwykle klimatycznymi grafikami – od samego pudełka zaczynając, na kartach kończąc.
W grze mamy kilka talii kart – mieszkańców, akcji dla miasta (w tym kart wyposażenia), akcji dla Kreatury – i niemal wszystkie okraszono ciekawymi (a w przypadku Kreatury – niepokojącymi) grafikami! Jedynie karty wyposażenia wypadają na tym tle jakoś tak „in between” 😀
Nie wypowiem się więcej nt. jakości komponentów, ponieważ posiadam wersję prototypową, nieco różniącą się od finalnego produktu, lecz gdybym miał oceniać tę wersję – to wszystko jest na bardzo wysokim poziomie. Mało tego, widziałem już ukończone gry wyglądające gorzej niż ten prototyp.
„InBetween” po swojej premierze przeszło jakoś bez większego echa, a ci, z którymi o niej rozmawiałem mówili, że „meh, kolejna 2-osobówka na 30 minut”. Nie sposób się z tym nie zgodzić, lecz z drugiej strony otrzymujemy naprawdę udaną grę o prostych zasadach, ciekawej tematyce, okraszonej świetnymi grafikami i dużej regrywalności.
Wspomniałem wcześniej, że przeszkodą może być bariera językowa (chociaż jest ona do przeskoczenia – ja od razu przetłumaczyłem 7 rodzajów kart akcji Kreatury i Callo bez problemu radzi sobie z taką ściągawką), dlatego tych z Was, którzy mogliby się z tego powodu wahać przed kupnem gry, ucieszy wiadomość, że panowie z Board&Dice zapowiedzieli polską wersję gry, która swoją premierę będzie miała na tegorocznym Pyrkonie;)
„InBetween” pojawiła się u nas nagle w grudniu ubiegłego roku i niemal totalnie zdominowała rozgrywki w okresie świątecznym. Co prawda nie ma szans zdetronizować naszego faworyta w kategorii 2-osobowych gier pojedynkowych, ale znajduje się na podium, a z racji swoich kompaktowych rozmiarów, to ją będziemy zabierali w podróże, a nie nasz #1 😉
Dla kogo jest w takim razie ta gra? No właśnie, tutaj mam problem.
Fani serialu na pewno będą nią zachwyceni, a co z innymi graczami? To wszystko tak naprawdę zależy od Was – jeśli będziecie potrafili stworzyć sobie do niej odpowiedni klimat rywalizacji pomiędzy „dobrem a złem” – to przypadnie do Waszego gustu. Natomiast jeśli potraktujecie ją stricte mechanicznie, to zmieni się w monotonne przekręcenie znacznika rundy, zagrywanie kart i okazjonalne dobieranie drewnianych znaczników.
Sami oceńcie – do której grupy się zaliczacie.
*Piwo dla tego, kto powie, z jakiego filmu pochodzi ten cytat 😉
6 komentarzy
Eos · 1 lutego 2018 o 13:38
Iron Man 3. Niecierpliwie czekam na ? ?
Aaken_Stranger · 1 lutego 2018 o 13:39
Za niecały miesiąc:D w Polanicy:D
Eos · 1 lutego 2018 o 13:44
Ok ?
Yellow · 26 września 2018 o 21:02
Pytanie odnosnie Fazy Swiadomosci, bo nie wiem czy dobrze rozumiem. Raz na cala gre moge wykorzystac jedna i tylko jedna z dostepnych opcji, tylko z poziomu na ktorym jestem lub nizszym. Bo nie jestem tego pewien.
Stark · 26 września 2018 o 22:29
Tak, jestale dokładnie tak, jak piszesz;)trochę to słabe i same akcje do wyboru również nie pozwalają, ale tak wymyślił autor;)
GRY PLANSZOWE W PIGUŁCE #1101 - Board Times - gry planszowe to nasza pasja · 2 lutego 2018 o 21:10
[…] Board Games Addiction zostali uwięzieni gdzieś InBetween. […]