Ostatnio pisałem o grach, które już przy pierwszym kontakcie przyprawiają o szybsze bicie serca… Dziś chciałbym opowiedzieć o tytule, z którym było zgoła odmiennie – przy pierwszym kontakcie rzuciłem na tę grę tylko pobieżne spojrzenie, mruknąłem coś pod nosem i… poszedłem grać w Dead Men Tell No Tales.
Po pierwszej partii w 3-osobowym składzie z resztą ekipy Board Games Addiction również nie poczułem żadnych silniejszych emocji, a jedynie coś w stylu „ahhh, no okej, to może wróćmy do Dead Men Tell No Tales?”
Czy to naprawdę tak przeciętna gra?

„Zaginiona ekspedycja” to kooperacyjno-rywalizacyjna (w zależności od humoru;) gra przygodowa, w której wcielamy się w fikcyjnych członków jak najbardziej historycznej wyprawy, mającej na celu odnaleźć mityczne El Dorado, Złote Miasto, tutaj nazwane po prostu Miastem Z.

Nasze zadanie jest bardzo proste – odnaleźć drogę do zaginionego miasta i przynajmniej jeden członek naszej załogi ŻYWY musi tam dotrzeć. Zasady zmieniają się nieznacznie w zależności od trybu gry, który sobie wybierzemy (solo, kooperacja lub rywalizacja), ale ogólne założenia są takie same:

Gra trwa nieokreśloną ilość rund (dni), które podzielone są na dwie fazy: poranek i wieczór. Nasza ekspedycja składa się z trzech postaci – specjalistów w swoich dziedzinach (obozowanie, nawigacja, przetrwanie), rozpoczynamy z garścią nabojów i kilkoma zasobami żywności oraz odpowiednią liczbą „zdrowia” naszych postaci (uzależnioną od poziomu trudności, jaki sobie wybierzemy). Następnie każdy z graczy otrzymuje po 4 karty na rękę (w wariancie 2-osobowym po 6 kart) i…

Zaczyna się przygoda!
Na zmianę zagrywamy po jednej karcie i budujemy naszą „ścieżkę zdrowia”, po której poruszy się nasza wyprawa. Niby nic wielkiego, ale dwie zasady sprawiają, że wcale nie jest tak łatwo i przyjemnie jak się wydaje.
Pierwsza to sposób w jaki dokładamy karty do tworzonej ścieżki (w dzień układamy wg liczb na kartach, w nocy wg kolejności zagrania danej karty), druga zaś ogranicza możliwość naszej komunikacji – nie możemy sobie mówić wprost, jakie karty posiadamy na ręku. Możemy używać ogólników, ale bez szczegółów!

To sprawia, że staramy się porozumieć bez słów, wyczuć, jakie karty ma nasz partner/rywal i czym ewentualnie może nas (nie)miło zaskoczyć (w zależności o trybu gry). Przewidywanie, staranne zarządzanie ręką – a co za tym idzie, również i ryzykiem, to clou tej gry – a nuż ktoś inna ma kartę, dzięki której zniweluje paskudne efekty naszej? Miejmy nadzieję, bo jeśli nie, to będzie kiepsko…
Kiedy już wyłożymy odpowiednią liczbę kart, nadchodzi czas na wspomnianą wcześniej „przygodę” – rozpatrujemy symbole na kartach, ponieważ te symbole to wydarzenia, które spotykają nas podczas wędrówki przez niezdobyte wcześniej tereny – dla przykładu: na karcie dzikiego zwierzęcia musimy poświęcić żeton pocisku, aby otrzymać pożywienie. Czasami mamy kilka opcji do wyboru i na przykład w sytuacji opisanej powyżej, zamiast strzelać, moglibyśmy poświęcić zdrowie, którejś z postaci, aby ominąć zwierzę szerokim łukiem.
Część z wydarzeń na kartach jest obowiązkowa, inne są obowiązkowe, ale mamy możliwość wyboru z kilku opcji, natomiast jeszcze inne są zupełnie dobrowolne i sami decydujemy, czy chcemy z nich skorzystać czy nie.

Wygrywamy tylko i wyłączenie jeśli dotrzemy do Miasta Z. Przegrywamy, kiedy zginą wszyscy uczestnicy wyprawy lub kiedy dwukrotnie wyczerpiemy talię wydarzeń (co się nam jeszcze nigdy nie zdarzyło).

Jak wspomniałem wcześniej, każdy z uczestników wyprawy specjalizuje się w jakiejś dziedzinie survivalu, ale mimo wszystko to nie wystarczy, aby pokonać zabójczą dżunglę.
I właśnie dzięki wydarzeniom, które nas spotykają na szlaku, pozyskujemy nowe symbole (ekwipunek), dzięki którym możemy stawić czoła przyszłym zagrożeniom. Niestety, jak to często w życiu bywa, złe rzeczy przytrafiają nam się o wiele częściej niż te dobre, dlatego nierzadko jesteśmy zmuszeni decydować o życiu lub śmierci naszych postaci, kosztem dalszych losów ekspedycji. To boli, zwłaszcza, kiedy jesteśmy o krok od celu naszej wyprawy i ginie ostatni członek załogi…

No dobra, ja tu cały czas nawijam o tych symbolach, o inteligentnym zarządzaniu ręką i próbach wyczucia tego, jakie mamy karty, a gdzie ta cała PRZYGODA?!
Otóż właśnie na tych kartach!
Dzięki nienachalnej, ale czytelnej ikonografii i klimatycznym grafikom (przypominającym kadry z komiksu) na kartach – możemy faktycznie wczuć się i skupić na przygodach przeżywanych podczas odkrywania kolejnych fragmentów dżungli. Niejednokrotnie podczas naszych partii, w momencie zagrywania jakiejś karty lub później, podczas jej rozpatrywania, dopowiadaliśmy sobie historię jaka spotkała nasze postaci. Dzięki temu klimat budowany jest w naturalny sposób, a dodatkowo, kiedy gramy w wariancie rywalizacyjnym, nasze opisy są pełne uszczypliwości i złośliwych uwag – miodzio!

Jednak najciekawsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę otrzymujemy tutaj trzy gry w jednej!
A wszystko właśnie za sprawą tych różnych wariantów rozgrywki.

Kooperacja to typowa (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu!) przygoda, w której wspólnie staramy się pokonać wszystkie przeciwieństwa losu i razem wygrywamy lub przygrywamy, w zależności od naszych wyborów i decyzji.
W fajny sposób poradzono sobie tutaj z syndromem gracza alfa – co rundę zmienia się przewodnik ekspedycji, dzięki czemu dyskutujemy i planujemy wspólnie, ale ostateczny głos w sprawie ma Boss! Ten wariant również sprawdza się najlepiej, jako nauka zasad (które są banalnie proste), a dzięki różnym poziomom trudności do wyboru, możemy spokojnie (haha, dobre sobie…) zagrać w to również z mniej doświadczonymi graczami!;)

Rywalizacja to mój drugi ulubiony tryb tej zabawy – ale polecam wypróbować dopiero, kiedy kilka razy zagracie koopa – poziom frustracji, negatywnej interakcji i wzajemnego podkładania sobie nóg jest tutaj tak wysoki, że chyba tylko Munchkin może się z nim równać! Przy okazji to także świetny „wyścig”,
w którym każdy z nas ma swoją grupę śmiałków, zasady tworzenia ścieżek ulegają lekkim zmianom i trzeba o wiele bardziej uważać na to, co się wykłada, niż w kooperacyjnej partii!

I chociaż dwa powyższe warianty sprawdzają się wyśmienicie w zależności o towarzystwa, tak solówka w Zaginionej ekspedycji to dla mnie złoto, w którym czuję więcej emocji niż w… Robinsonie Crusoe 😉
Wiem, że wiele osób właśnie w tym momencie poklepało się z niedowierzaniem po czole, ale tak właśnie jest – tryb solo rządzi się własnymi zasadami i stawia przed graczem jeszcze większe wyzwanie! Tak naprawdę partie kooperacyjne i rywalizacyjne przygotowują nas do tego, co czeka samotników w Zaginionej ekspedycji. Uwierzcie mi – upłynie wiele łez i krwi i wyrwiecie sporo włosów z głowy, zanim uda Wam się w to wygrać!
Ale za to później jaka jest satysfakcja….!

Zastanawiacie się pewnie, ile All In Games zapłaciło mi, żebym zaczął tak chwalić Ekspedycję, po początkowej niechęci do niej?
Otóż zaskoczę Was – to właśnie wina samych chłopaków z All In Games, że początkowo nie zwróciłem na ten tytuł większej uwagi!
Kiedy wpadli na Stark Expo w sierpniu ubiegłego roku, to przywieźli Dead Men Tell No Tales, które zrobiło ogromną furorę podczas tej imprezy! Dodatkowo mieli z sobą zaawansowany prototyp Magii Czarnego Sportu, w którą zagrywała się nawet płeć piękna (i to z sukcesami)!
I pomiędzy tymi hiciorami prezentowali, trochę nieśmiało, Zaginioną Ekspedycję, która sprawiała wrażenie mniejszej, biedniejszej i brzydszej siostry (zwłaszcza w porównaniu z bogatym wydaniem DMTNT z klimatycznymi figurkami).
Mało kto zwracał uwagę na tego Kopciuszka.
Ja również.
Ale cieszę się, że w porę się opamiętałem, bo zaledwie kilka dni po SE moje myśli zaczęły najpierw nieśmiało, potem coraz częściej uciekać od DMTNT, a wracać do Zaginionej Ekspedycji. Do tego stopnia, że w połowie października już nie mogłem się doczekać kolejnych partii i byłem na tyle zdesperowany, że szukałem anglojęzycznego wydania…
Ale w końcu przyszła paczka, a niej Kopciuszek, który po kilku partiach… Znacie tę historię;)
„Pamiętaj, kogo nazywasz brzydkim w liceum”:D

Tych kart nie ma w grze, zrobiłem sobie je sam, aby połączyć dwie świetne gry o podobnej tematyce;)

Komu więc mogę polecić ten tytuł?
Wszystkim, którzy lubią gry przygodowe! Survival! Robinsona! Ale też fanom gier kooperacyjnych, tym, którzy lubią wyzwania solowe, ale też takim freakom jak ja – kochającym rywalizację, wyścig i pojedynki;)
Proste zasady, szybki setup (rozkłada się to dosłownie minutę, składa tyle samo), regulowany poziom trudności, dobra skalowalność, wysoka regrywalność, a do tego klimatyczne wykonanie na wysokim poziomie – same plusy – dlatego polecam Zaginioną Ekspedycję z czystym sumieniem i sam już nie mogę się doczekać dodatku, który jeszcze bardziej podkręca poziom trudności tej gry i wprowadza szereg ciekawych zmian do rozgrywki!

Grę do recenzji przekazali zwariowani goście z All In Games, za co bardzo serdecznie dziękuję!;)

Grę możecie zakupić również tutaj.


0 komentarzy

Nie bój się, komentuj! :)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.