Uwe Rosenberg, autor Reykholta przyzwyczaił już graczy do hodowlanego tematu swoich gier. Jeśli ktoś miał do czynienia z Kawerną, Agricolą, czy Polami Arle, wie o czym mowa. 😉 W większości tytułów rywalizujemy o to, kto wyhoduje najwięcej, najlepiej rozwinie swoją jaskinię/pole/domostwo i zgarnie dzięki temu najwięcej punktów. Było sucho, jak na gry euro przystało i… monotonnie. Po ograniu Pól Arle (które mi się podobały – recenzja TUTAJ) przestałem się interesować jego nowymi grami. Aż do teraz, czyli momentu, w którym pojawił się Reykholt. 😉 Dlaczego, według mnie jest to gra, która dodaje trochę świeżości do rolniczego świata Uwe i sprawia, że mam ochotę w nią grać? Zapraszam do recenzji!
Uprawiać rolę na Islandii nie jest łatwo…
Reykholt zabiera nas do mroźnej Islandii, w której nie ma miejsca na żyzne pola uprawne. Gdzie zatem będziemy zajmować się naszymi sadzonkami? Na pomoc przychodzą szklarnie, w które najpierw musimy się zaopatrzyć, więc łatwo nie będzie. Wyhodowane warzywa z kolei będziemy serwować gościom, którzy przybyli w te północne rejony. Rozpoczynając grę stawiamy zatem nasze znaczniki w kształcie buteleczek na początku toru, złożonego ze stołów dla gości i zaczynamy zabawę. Gra podzielona jest na 7 tur, a w każdej z nich mamy do dyspozycji (tylko!) 3 robotników do wykorzystania. To kolejny znak rozpoznawczy Rosenberga – tzw. krótka kołderka (jednym słowem – mamy wiele możliwości do wyboru, a mało akcji do wykorzystania, przez co poczucie, że czegoś nie zrobiliśmy towarzyszy nam przez niemal całą grę). 😉 Wysyłamy ich naprzemiennie na planszę główną, aby skorzystać z konkretnych akcji. Wśród nich jest np. pozyskanie odpowiedniego rodzaju szklarni, warzyw, wymiana warzyw na inne, czy odrzucenie szklarni, aby przesunąć swoją butelkę na kolejne stoliki. W zależności od liczby graczy plansza główna się zmienia – testowaliśmy grę zarówno w 2, 3, jak i 4 osoby – w każdym składzie partie były naprawdę dobrze zbalansowane. Przy większej liczbie osób oczywiście pojawiał się czasem lekki downtime, co przy tego typu grach jest normalne, aczkolwiek zdarzało się to zaskakująco rzadko. Poza tym, musimy wciąż obserwować, jakie pola zajmują nasi przeciwnicy, starać się odgadnąć ich strategię i przewidzieć, w którym momencie zająć odpowiednie pola. Czasem zwlekanie może nas sporo kosztować. Kolejna rzecz, która mnie pozytywnie zaskoczyła – wydawałoby się, że gra euro od Uwe musi długo trwać. Partie 4-osobowe zamykaliśmy w niecałą godzinę, a w mniejszych składach w ok. 40 minut. Na początku co prawda czas gry wydłużał się przez konieczność czytania opisów na wszystkich polach. W późniejszych partiach jednak, kiedy już wiedzieliśmy, jakie akcje są ogólnie dostępne, wystarczył nam szybki rzut oka na ikonki, dzięki czemu czas potrzebny na podjęcie decyzji się skracał.
Kiedy już wszyscy zakończyli wysyłanie swoich pracowników, następuje czas zbiorów. Z każdej szklarni, w której zapełniliśmy wszystkie pola możemy zebrać jedno warzywo. Nawet, jeśli w jednym pomieszczeniu mamy kilka rodzajów – zawsze zbieramy tylko jedną sztukę. Wystarczy rozegrać jedną partię, aby przekonać się, że czas zbiorów nie może być jedynym źródłem pozyskania wymaganych przez gości warzywek, a zapełnianie szklarni nie jest jedyną słuszną drogą do zwycięstwa. To ciekawy zabieg, który bardzo skutecznie wyciąga graczy ze schematycznego sposobu myślenia. Logiczne byłoby, że w grze, w której mamy serwować warzywa, powinniśmy skupić się przede wszystkim na obsadzaniu wszystkich możliwych pól i oczekiwaniu na czas zbiorów. Nie do końca, kiedy celem głównym jest przesunięcie się jak najdalej na stolikowym torze. Jak już wspominałem, możemy to zrobić, np. poprzez odrzucanie szklarni (choć ta metoda również nie jest jedyną drogą do wygranej). Warzywa możemy pozyskiwać również poprzez akcje pobrania ich z zasobów w trakcie gry, albo wymieniając jedne na drugie. Najwartościowsze w pewnym momencie okazują się jednak możliwości zbierania wyrośniętych warzyw ze swoich szklarni, zanim jeszcze dojdziemy do drugiej fazy – zbiorów. Aczkolwiek, bazując tylko na tej akcji również nie wygramy. 😉 Jak widać, w tej grze nie ma jednej jedynej drogi do zwycięstwa, co jest zdecydowanym plusem.
Po fazie zbiorów przychodzi czas na wyjście do gości. Każdy kolejny stolik na torze oczekuje innego rodzaju warzywa, które musimy odrzucić ze swoich zasobów. A im dalej w stoliki, tym apetyt gości rośnie. Startujemy zatem od jednego pomidorka, czy sałaty, przechodzimy do dwóch, trzech i tak dalej, zaś ostatnie stoliki to zapotrzebowanie na aż sześć sztuk danego towaru. Pamiętasz, jak mówiłem, że podczas zbiorów można zebrać tylko jedną sztukę warzywa z wypełnionej szklarni? No właśnie, teraz już wiesz, dlaczego nie da się bazować jedynie na takim sposobie ich zbierania. Podczas tury serwowania zastosowany został jeden bardzo fajnie działający mechanizm. Otóż, przechodząc od stolika do stolika naturalnym jest, że w pewnym momencie zabraknie nam towarów. Raz w turze możemy pobrać z zasobów ogólnych dane warzywo, w ilości niezbędnej do zaserwowania na stoliku, przy którym się zblokowaliśmy, dodatkowo przesuwamy na niego swoją buteleczkę. Umiejętne zarządzanie brakami w tym przypadku może nam zdecydowanie w takim przypadku pomóc. Z drugiej strony, taki zabieg wymaga od nas ciągłego planowania o kilka stolików do przodu i zbierania odpowiednich rodzajów towarów, czasem celowo pomijając np. hodowlę marchewek. Nie ma chyba nic bardziej irytującego, niż przeliczenie się np. ze zbiorami kalafiorów, przy czym zabraknie Ci jednego, więc i tak musisz pobrać je z banku, a warzyw z kolejnego stolika nie zdążyłeś już zorganizować i utykasz na dwie tury przy trzech stolikach. 😉
Takie utknięcie to na szczęście nie koniec świata. W naszych partiach zdarzały się sytuacje, kiedy jedna z osób zaczynała odstawać od reszty, kryjąc tyły, żeby w kolejnych turach przesunąć się nawet o 3-4 stoliki na raz. Takie rozgrywki pokazywały, jak ważna jest z jednej strony objęta strategia, a z drugiej umiejętność dostosowania się i reagowania na sytuację tu i teraz. Sam również wpadłem któregoś razu w pułapkę, widząc że udało mi się odskoczyć do przodu. Byłem niemal pewien, że już nic nie jest w stanie mi zagrozić, w ostatniej turze popełniłem jeden głupi błąd i właśnie tacy zbieracze mnie prześcignęli o korek od butelki. Co ważne, w Reykholcie nie ma remisów. Kiedy ktoś wskakuje na stolik zajmowany przez innego gracza – stawia swoją butelkę z przodu, jednocześnie wychodząc na prowadzenie. Moje odczucie porażki w tej partii było ogromne, kiedy właśnie w ten sposób przegrałem. To kolejna mała rzecz, która wymaga zastanowienia i zaplanowania.
Co ciekawego znajdziemy jeszcze w Reykholcie? Na przykład karty usług. 😉 W pudełku przygotowanych jest kilka zestawów, spośród których wybieramy jeden i układamy blisko planszy. Jedna z akcji pozwala na pobranie takiej karty, która dostarcza nam natychmiastowego bonusa, bądź generuje profit w momencie spełnienia określonego warunku. Jak w przypadku tego typu kart, w zależności od obranej strategii jedne będą dla nas bardziej opłacalne, inne mniej. Natomiast fajną sprawą jest możliwość podpisania umowy z posiadaczem takiej usługi. Umożliwia to oczywiście jedno z pól na planszy akcji, a w praktyce oznacza możliwość skorzystania z jej efektu przez sąsiadów. Sąsiedzka pomoc nabiera w tym przypadku realnego znaczenia. 😉
Kolejna rzecz, o której warto wspomnieć – gra posiada tryb solo. Przyznaję bez bicia, że go nie testowałem, ponieważ nie jestem zwolennikiem grania w planszówki samemu, aczkolwiek warto zwrócić na niego uwagę. Nie mamy tutaj klasycznego wyścigu na punkty, tylko przechodzimy w tryb przygody, w której musimy zrealizować konkretne cele. Dodatkowo, karty modyfikują pewne zasady, nakazując np. odrzucać dodatkowe pomidory na koniec rundy. Farmer nie ma łatwo. 😉
I na sam koniec zostawiłem sobie kilka słów na temat wykonania… Reykholta zobaczyłem na zdjęciach już jakiś czas temu. Nie miałem pojęcia nawet, jaki jest to typ gry, nie zwróciłem również uwagi na autora. Natomiast już wtedy wiedziałem, że jest to gra, która w naszej kolekcji musi się znaleźć. Dlaczego? Bo jest po prostu GENIALNIE wykonana. Od grafik na kartach, przez planszę, po skrzynki na warzywka. Naprawdę nie ma się do czego przyczepić. No, może trochę do drewnianych znaczników marchewek, które przypominają miecze/szabelki. 😉
Podsumowując, cieszę się, że gra trafiła pod nasz dach. Jakiś czas temu trochę zraziłem się do gier Uwe, ponieważ miałem wrażenie, że wszystkie robione są na jedno kopyto. W przypadku Reykholta znów sadzimy i zbieramy warzywa, jednak tym razem celem jest przejście jak najdalej na stolikowym torze, co jest efektem kilku różnych działań, a nie tylko wpychania sadzonek do ziemi. Do tego krótka kołderka, która tak strasznie irytowała mnie w Agricoli (zdobywanie pożywienia dla wieśniaków było dla mnie jedynym celem tej gry…) tutaj mi bardzo podpasowała. Jednym słowem – zdecydowanie polecam! 😉
Plusy:
- Uwe w 'wersji light’
- dość niski próg wejścia, jak na grę euro
- nie ma remisów
- bardzo ładne wykonanie
- nie ma jedynej słusznej drogi do zwycięstwa
- dobrze zbalansowana rozgrywka
- tryb solo nie jest jedynie wyścigiem na punkty
- krótka kołderka, która nie irytuje, jak w Agricoli
Minusy:
- znaczniki marchewek wyglądają trochę, jak mieczyki 😉
Wydawca: Portal
Liczba graczy: 1-4
Wiek: 12+
Czas gry: 30-60 minut
0 komentarzy