Moje pierwsze spotkanie z mechaniką deck buildingu było dość bolesne.
Bardzo chciałem zagrać w Cthulhu Realms i poprosiłem o partię Konrada – wielkiego fana tej mechaniki. Jak to się skończyło – możecie sobie wyobrazić – i po tej sromotnej klęsce dość mocno zniechęciłem się do gier z budowaniem talii w roli głównej.
Później jednak na mej drodze pojawiło się Star Realms oraz Dominion: Intryga. Dwa zupełnie różne podejścia do tej samej mechaniki, dwie zupełnie różne pozycje, ale obie pokazały mi, że deck building nie jest taki zły, jak mi się wydawało;)
Coraz chętniej sięgaliśmy po gry, które na nim bazowały lub w których był jednym z elementów.

I dzisiaj chciałbym Wam opowiedzieć właśnie o grze, w której mamy do czynienia z budowaniem talii… ale zupełnie innym niż się spodziewacie 😉

Aeons End, bo o niej mowa, to kooperacyjna gra dla 1-4 graczy autorstwa Kevina Riley’a, w Polsce wydana przez wydawnictwo Portal.

Wcielamy się w niej w Magów Wyłomu, którzy mają za zadanie ocalić Gravenhold – ostatni bastion ludzkości. Dawno temu ludzie sprowadzili na siebie zagładę w postaci bezimiennych bestii, które dostały się do naszego Świata przez tzw. wyłomy. Przez wiele lat bezkarnie panoszyły się po ziemi, niszcząc, mordując i pożerając wszystko, co spotkali na swojej drodze.
Jednak teraz nastał czas zemsty. Garstka wybrańców nauczyła się kontrolować magię wyłomów i korzystać z potężnej mocy zwanej eterem. Są gotowi stawić czoła złu i ocalić ostatnią enklawę ludzkości. Czy uda im się tego dokonać? Wszystko zależy od sprytu, współpracy i poświecenia. Tylko wspólnymi siłami są w stanie dokonać niemożliwego…

W grze Aeons End gracze wcielają się we wspomnianych wcześniej magów wyłomu i korzystając z posiadanych kart będą kupować kolejne, mocniejsze karty, wzmacniać własną postać ładunkami (aby odpalić atak specjalny), otwierać bramy, na których będą przygotowywać zaklęcia oraz zadawać rany nemesis – bestię atakującą Gravenhold.
Naszym celem jest – a jakże by inaczej! – unicestwienie bestii, zanim ta zniszczy nasze miasto.

Brzmi jak typowy deck building? Jasne. I tak by było, gdyby nie kilka świetnych smaczków, które sprawiają, że Aeons End wyróżnia się na tle innych deckbuilderów.

Po pierwsze – talia kolejności.
Tak, tak – moi drodzy. W AE nie działamy ciągle według tej samej kolejności, ustalonej od pierwszej rundy. Tutaj każdy gracz oraz nemesis posiadają własną kartę w talii tury (nemesis nawet dwie!) i w każdej rundzie zazwyczaj wykonujemy swoje tury w innej kolejności. Niby nic takiego, a – uwierzcie mi – ma duży wpływ na rozgrywkę. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie możemy być pewni, kiedy zaatakuje nas boss i czy zdążymy wykonać to, co zaplanowaliśmy. Czy nie zdejmie swoim atakiem naszej postaci lub nie usunie zaklęcia, które wcześniej przygotowaliśmy? Dzięki temu również w rundzie nie ma typowego „przestoju” w oczekiwaniu na swoją kolej, tylko cały czas jesteśmy w grze, nie wiedząc, kiedy będziemy mogli zrobić „zbiorowe kuku” nemesis i jego poplecznikom.

Skoro już jesteśmy przy nemesis – w AE mamy 4 „dużych” bossów, każdy z nich posiada własną talię ataku i własne, unikalne zasady, które zmieniają rozgrywkę, kiedy stawiamy czoła konkretnemu bossowi. I uwierzcie mi – będziecie srogo kląć, kiedy staniecie na przeciwko Maski Kłamstw. Już sam początkowy boss – Gnieworodny – potrafi mocno napsuć krwi, a im dalej tym jest jeszcze gorzej 😉 Przypomina mi to granie w (komputerowe) Dark Souls – trzeba kilka razy zginąć przy danym potworze, aby go poznać i nauczyć odpowiedniej taktyki, jednak kiedy go w końcu ubijemy i staniemy nad jego truchłem – satysfakcja murowana!

Na koniec zostawiłem sobie najsmaczniejszy kąsek w tej grze.
Z czym Wam się kojarzy mechanizm deck buildingu?
Oczywiście – zagrywamy wszystkie karty z ręki, kupujemy nowe karty (ew. atakujemy wroga), dobieramy karty z naszej talii, a jeśli się wyczerpie, to bierzemy stos kart odrzuconych, tasujemy go i z niego dobieramy kolejne karty na rękę.

I teraz wyobraźcie sobie, że w Aeons End tego nie robimy.
Przede wszystkim – nie musimy zagrywać wszystkich kart i NIE MOŻEMY dobrowolnie odrzucać z ręki kart, które nam nie pasują (ale możemy je niszczyć za pomocą niektórych zaklęć 😉 ), a kiedy wyczerpie się nam nasza talia, to NIE TASUJEMY stosu kart odrzuconych, a jedynie przekładamy go „do góry nogami”, przez co karty, które zagraliśmy najwcześniej, będą teraz na samej górze, a to, co kupiliśmy późno, jest niemal na samym spodzie.
WOW!
Jeśli talia kolejności w turze miała duży wpływ na rozgrywkę, tak brak tasowania talii gracza i stosu kart odrzuconych jest czymś niemal przełomowym w mechanice deck buildingu. Dzięki temu możemy bardzo dużo zaplanować (a usuwając śmieciowe karty, możemy zaplanować WSZYSTKO) i praktycznie pozbywamy się losowości w tej grze.

Jedynymi losowymi elementami są: kolejność w turze (ale nad tym może zapanować jedna z postaci) oraz karty ataków bossa, choć i tutaj po zapoznaniu się lepiej z bossami często możemy oszacować, jaki atak/poplecznik się pojawi, ponieważ część tej talii jest wspólna dla wszystkich bossów, a tylko część unikatowa dla danego nemesis.

Bardzo lubię Aeons End. Nie tylko z powodów opisanych powyżej, ale również dlatego, że rozgrywka przypomina mi raidy z mmorpg, np. WoW-a, w których kluczem do sukcesu jest odpowiedni dobór drużyny. I tak jak w tych mmo mamy podział na tanków, dps-ów, supportów i healerów (nie martwcie się, jeśli te określenia nic Wam nie mówią;), tak i w AE mamy postaci mocniej nastawione na atakowanie, postaci, które skupiają się na „wsparciu” (np. za pomocą wzmocnienia ataków innych bohaterów) oraz na leczeniu. Nie ma tutaj typowych tanków, którzy przyjmowaliby na siebie większość ciosów ze strony nemesis, bo każdy zaczyna grę z taką samą pulą punktów zdrowia, a zaklęć/umiejętności leczniczych jest relatywnie mało w stosunku do tego, ile szlagów możemy zebrać…

Czy w takim razie jest to gra bez wad?
Wydaje mi się, że tak, aczkolwiek mam z nią jeden problem…
Gra jest trudna, czasami nawet bardzo, ale grając solo lub we dwie osoby poziom trudności wyraźnie… spada. Paradoksalnie łatwiej jest w tę grę wygrać solo lub w duecie niż przy komplecie graczy. Do tego dość niedawno znaleźliśmy z Callo pewne combo (postaci oraz kombinacji kart na rynku), które potrafi skroić bossowi nawet 20 punktów zdrowia w jednym ataku… To odebrało mi trochę przyjemność z gry w kolejnych partiach – ale tylko tych 2-osobowych. W większym gronie wciąż gra się niezwykle emocjonująco!
Gdybym miał się do czegoś przyczepić to do wypraski, która jak na grę o budowaniu talii, za pomocą kart z rynku, jest mało deckbuilderowa – jeśli wiecie, co mam na myśli. Wypraski w Dominionie czy Legendary: Marvel zostały zaprojektowanie praktyczniej niż zwykły podwójny kanion, w którym wszystko lata jak szalone 😉

No i największy problem… Aeons End pojawiło się u nas w tym samym czasie, co wspomniane wcześniej Legendary: Marvel, które – przynajmniej u nas – zjada AE na śniadanie. Klimatem, przyjemnością z rozgrywki i emocjami – ale tylko dlatego, że kochamy Marvela, znamy na pamięć wszystkie filmy z MCU (nawet Thor: mroczny świat) i wolimy atakować Hulkiem niż nieznanym nam Magiem Wyłomu.

Podsumowując – Aeons End to bardzo dobra gra, dla wszystkich graczy.
Tych, którzy lubią budować talie i tych, którzy nie lubią w grze losowości. Dla tych, którzy lubią gry z klimatem, a jednocześnie dla tych, którzy muszą sobie wszystko policzyć i zoptymalizować. Dla tych, którzy lubią wyzwania w grach i dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, jak to jest płakać po nocach po przeżuciu przez Maskę Kłamstw. Dla młodych i dla starszych, dla rodzin z dziećmi i dla solistów.
Brać, grać i czekać na dodatki!

 

Grę do recenzji otrzymaliśmy od wydawnictwa Portal, za co bardzo dziękujemy!

Grę możecie również kupić tutaj


0 komentarzy

Nie bój się, komentuj! :)

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.