Często ludzie, którzy zaczynają swoją przygodę z grami planszowymi (lub wręcz dopiero chcą ją zacząć) pytają o „gry dobre na początek”. Wtedy zazwyczaj jednym tchem wymieniane są następujące tytuły:
– Catan
– Carcassonne
– Ticket to Ride
– Splendor.
Carcassonne mamy i często w niego gramy, od Catanu odbiłem się po dwóch rozgrywkach, a Ticket to Ride kupiłem jako aplikację na smartfona. Za to Splendor.. Jeszcze żadna gra nie wynudziła mnie tak, jak Splendor. Owszem, szanuję ją i ludzi, którzy kochają tę grę, jednak dla mnie mogłaby w ogóle nie istnieć.
Dlatego, kiedy o uszy obiło mi się, że pojawi się gra, która już przed premierą została okrzyknięta mianem „splendor-killera”… Kompletnie się nią nie zainteresowałem.
Dlaczego?
Nigdy nie byłem podatny na hype dotyczący gier, filmów czy innych wytworów popkultury. Mam zasadę, że dopóki nie sprawdzę sam, nie zobaczę, nie dotknę i nie spróbuję – nie nakręcam się. Znam osoby, które skuszone cudownymi grafikami i pięknie zmontowanymi trailerami kupiły produkt w ciemno, a później były srogo zawiedzione.
Poza tym – skoro gra miała być „splendor-killerem” to pewnie będzie wyglądała podobnie do niego i oferowała takie same emocje…
Zieeww
Jednak, tak jak wspomniałem, poczekałem do premiery, wysłuchałem kilku opinii, obejrzałem gameplay (wow, gra o wymienianiu kostek na inne kostki – mega zabawa!), minęło trochę czasu i sam pożyczyłem od znajomego tego Killera.
I jak wyszło?
Zakochałem się.
„Century: Korzenny Szlak” to gra autorstwa Emersona Matsuuchi, w Polsce wydana przez Cube Factory of Ideas i przeznaczona dla 2-5 graczy w wieku co najmniej 8 lat.
Rzeczywiście jest to gra o wymienianiu jednych kostek na inne, ale posiada ona to nieuchwytne COŚ, czego nie posiadał wspominany wcześniej Splendor.
Jesteśmy kupcami.
Zbieramy przyprawy, wymieniamy dużo tanich przypraw na kilka droższych lub rozmieniamy drogą przyprawę na kilka tańszych. Po to, aby konkretne zestawy przypraw dały nam prestiżowe karty bogactwa. Ponieważ wygrywa najbogatszy. Tak, bierzemy udział w wyścigu!
I to czuć już od naszej pierwszej akcji.
„Century” łączy elegancję i prostotę zasad z niesamowitą głębią.
W swojej turze gracz może wykonać jedną z czterech akcji:
– zagrać kartę z ręki;
– pozyskać kartę handlową ze stołu (leżąca po skrajnie lewej stronie jest za darmo, za pozostałe trzeba płacić przyprawami, więc nie jest lekko;);
– nabyć kartę bogactwa (za przyprawy wiezione w naszej karawanie);
– „odpocząć” i zebrać wszystkie zagrane karty z powrotem na rękę.
Gra jest naprawdę błyskawiczna, w dwie osoby zamyka się w 25 minutach, przy czterech (ogranych) graczach nie trwa więcej niż godzina, choć nam zdarzało się kończyć po upływie trzech kwadransów. Już od pierwszego ruchu każdemu zależy na tym, aby jak najszybciej zdobyć najwyżej punktowane karty bogactwa, dlatego staramy się dobierać tak karty handlu, aby łączyły się, dając nam najdroższe przyprawy.
Chociaż jest to „gra o wymienianiu kostek”, to daje szaloną satysfakcję, kiedy uda się zabrać sprzed nosa kartę, którą upatrzył sobie inny gracz i na którą systematycznie ciułał swoje przyprawy.
Trzeba wspomnieć o tym, że nasza karawana może pomieścić tylko 10 kostek przypraw, dlatego musimy dobrze nimi rozporządzać. Boli, kiedy czasami musimy się pozbyć drogiej przyprawy na rzecz najtańszej, ale tak to jest, kiedy nie przełoży się sił na zamiary.
Wspomniałem o tym, że gra jest błyskawiczna, ponieważ wykonujemy po sobie nieprzerwanie po jednej akcji. Jednakże czasami może pojawić się przestój, kiedy na stole pojawią się niekorzystne karty handlu.
Kart tych jest naprawdę dużo i z grubsza dzielą się na trzy rodzaje:
– dające nam konkretne przyprawy,
– pozwalające wymienić jedne przyprawy na inne,
– dające nam tzw. „przeskoki” czyli ulepszenie kostki o kilka poziomów.
Na początku zależy nam zazwyczaj na kartach, które wymieniają tanie przyprawy na droższe, dlatego, jeśli pojawią się karty działające odwrotnie…
No cóż…
Nikt nie chce pozbywać się przypraw na niepotrzebne karty, ale ktoś musi, dlatego pojawia się moment (czasami dłuższy) wyczekiwania, aż jeden z kupców się w końcu złamie i podniesie kartę zapychającą tor.
Takie sytuacje zdarzają się naprawdę rzadko i zazwyczaj po takim „korku”, kolejne akcje lecą już szybko. W końcu to wyścig 😉
Powiedziałem o mechanice, to warto przejść do wykonania.
A to jest po prostu bajeczne. Wszystkie grafiki na kartach handlowych i kartach bogactwa są starannie wykonane, w żywych kolorach i doskonale nawiązują do klimatu kupieckich wypraw i handlu wymiennego. Karty karawan również zostały przepięknie zilustrowane (wskazówka: spróbujcie ułożyć wszystkie karty karawan w odpowiedniej kolejności, a efekt na pewno Was mile zaskoczy), a do tego razem z kostkami przypraw w czterech kolorach otrzymujemy plastikowe miseczki, w których je trzymamy. Pełnią one funkcję nie tylko estetyczną, ale i praktyczną, ponieważ wypraska „Century” została tak zaprojektowana, że gdy włożymy do niej pojemniczki, to przy transporcie przyprawy się nie wysypią!
My dodatkowo zrobiliśmy mały upgrade gry, dodając drewniane figurki wielbłądów z „Yspahan”, pokazujące, ile dany gracz posiada kart bogactwa 😉
Na koniec zostawiłem sobie najciekawszy „ficzer” tej gry, a mianowicie metalowe monety. Złote i srebrne. Otrzymujemy ich całkiem pokaźną ilość, ponieważ są one dodatkową nagrodą za nabywanie konkretnych kart bogactwa ze stołu i jest ich zawsze tyle, ilu jest graczy pomnożone przez dwa. Moja żona, która jest fanką takich dodatków (dlatego do „Scythe” też musiała od razu dokupić worek dedykowanych metalowych monet!) uwielbia się nimi bawić podczas gry (chociaż rzadko kiedy ma do tego okazję), natomiast ja uważam, że to bajer, który nie jest niezbędny w tej grze. Owszem, również wpływa na klimat, ale tak naprawdę monety leżą koło nas na stole i nic więcej z nimi nie robimy. Sztuka dla sztuki.
Czy „Century: Korzenny Szlak” jest dla mnie splendor-killerem?
Nie, nie jest.
Są to dwie zupełnie różne gry, które mają jedynie kilka cech wspólnych. „Century” urzekło mnie od pierwszej partii i nadal bardzo chętnie do niego siadam. Mało tego, jest jedną z pierwszych gier, które pokazuję nowym graczom i oni również bardzo szybko załapują, o co w niej chodzi. Dodatkowo, mając za sobą kilkanaście rozgrywek nadal nie udało mi się odkryć jedynej skutecznej strategii wygrywającej. Wynika to z dużej ilości kart i losowości. Są partie, w których mam dosłownie 4-5 kart na ręce i wygrywam, a są takie, w których miałem ich znacznie więcej i też udało się wygrać (jednym punktem nad żoną! Ha!). Rozegrałem nawet jedną grę, w której korzystałem tylko z dwóch kart startowych, które zawsze otrzymujemy i mało brakowało, a odniósłbym sukces.
Jak wspomniałem – prostota zasad, za którymi kryje się niesamowita głębia.
Polecam tę grę z czystym sumieniem każdemu, kogo nie zachwycił Splendor.
Jeśli natomiast ktoś lubi Splendor (lub grał i chce spróbować „Century”) to przy rozgrywce proszę nie doszukiwać się podobieństw i porównań na siłę, tylko zagrać z otwartą głową i dopiero po kilku partiach ocenić, która gra jest lepsza.
3 komentarze
Serotonina · 14 września 2017 o 17:04
Też próbowałam grać tylko na kartach startowych, ale zdecydowanie się to nie opłacało. Za to dzisiaj udało nam się doprowadzić do remisu, co jest chyba dość trudne 🙂
Wielbłądy są super 😉
Stark · 15 września 2017 o 08:09
My zagraliśmy z kartami startowymi tylko na próbę, żeby sprawdzić, czy można, ale też żeby obalić tezę, o „strategii wygrywającej” 😀 ja wczoraj przegrałem sromotnie z żoną, ale dzisiaj mam zamiar się odkuć – co dziwne, pierwszy raz zdarzyło nam się zostawić po 6-7 przypraw na skrajnie lewej karcie handlu, bo interesujące nasz karty pojawiały się później;)
Wielbłądy idealnie wpasowały się w klimat;D
GRY PLANSZOWE W PIGUŁCE #1024 - Board Times - gry planszowe to nasza pasja · 16 września 2017 o 12:32
[…] Board Game Addiction wstępuje na Korzenny Szlak. […]