Mam 38 stopni gorączki, siedzę w pracy na lekach i piszę recenzję gry o… poszukiwaniu składników lekarstwa – istna planszocepcja 😀
Z racji tego, że zebrało się nam trochę tytułów do recenzji podesłanych przez wydawnictwo Lucrum, w październiku skupię się tylko na grach tego wydawcy – bo jest na czym;)
Rozpoczniemy od tytułu, który jest – nie tylko dla mnie – bardzo na czasie, bo rozpoczęła się „złota polska jesień”, a z nią fala przeziębień i przymusowego brania L4 w pracy.
Tą grą jest „Panaceum” – dedukcyjna gra karciana, dla 3-4 graczy, w której wcielimy się w medyków poszukujących składniki lekarstwa na chorobę panoszącą się w okolicy. Jednakże odszukanie odpowiedniej kombinacji ziół, które składają się na tytułowe panaceum nie będzie takie proste. Będziemy musieli zaciągać wiedzy u innych medyków, badać tajemne receptury, eksperymentować z różnymi ziołami (sic!), aby ostatecznie i tak podjąć ryzyko, które nie zawsze może mieć dobre skutki…
Cała mechanika gry jest bardzo prosta i polega na wydedukowaniu (zazwyczaj za pomocą dobrze postawionych pytań), które (z czterech występujących w grze) ziół stanowią składniki receptury leku.
Każda z kart ziół (zwanych też składnikami) występuje w odpowiedniej liczbie (łącznie mamy 14 kart) i na początku tury dwie losowo wybrane karty umieszczamy pod kartą akcji „leczenie”. Pozostałe karty rozdajemy graczom, a następnie, korzystając z dostępnych kart akcji (diagnozowanie, wymiana, zbieranie oraz warzenie) staramy się dociec jakie dwie karty zostały odłożone na początku gry.
Oczywiście robimy to w taki sposób, aby ułatwić zadanie sobie, a nie dawać żadnych wskazówek innym graczom, a oni – oczywiście – robią dokładnie to samo.
W momencie, kiedy mamy pewność, że wiemy, jakie karty stanowią składniki lekarstwa, obstawiamy nasz wybór. Inni gracze mogą się z tym zgodzić, zaproponować własne rozwiązanie lub spasować i czekać na dalszy rozwój badań.
Jeśli obstawiliśmy prawidłowo – zdobywamy punkty. Wszyscy, którzy nas poparli również je zdobywają, ale mniej. Jeśli zaś źle obstawiliśmy to punkty tracimy.
Gra kończy się w momencie, kiedy ktoś zgarnie odpowiednią liczbę punktów.
I tyle.
Mechanizm w tej grze jest bardzo prosty, da się ją wytłumaczyć bardzo szybko i od razu można zacząć grać, a z racji tego, iż sama rozgrywka trwa zazwyczaj kilka-kilkanaście minut, nigdy nie kończy się na jednej partii.
W kwestii wykonania nie powiem zbyt wiele, bo i nie ma o czym mówić – w pudełku dostajemy kilkanaście wysokiej jakości kart, kilka tekturowych znaczników i instrukcję. Wszystko jest czytelne, utrzymane w jednolitym, spójnym klimacie i tylko szkoda, że na każdym żetonie medyka mamy tę samą postać (która również znajduje się na okładce).
Nie ma jednak co narzekać, ponieważ faktycznego klimatu w tej grze nie uświadczymy, bardziej niż na ziołach narysowanych na kartach skupiamy się na kolorach, które reprezentują i na wykombinowaniu, jakich dwóch kart poszukujemy. Dróg do tego mam kilka, ale sporym „minusem” tej gry jest to, że można ją „przejść” korzystając tylko z akcji diagnozowania (co jest nawet zalecane w wariancie podstawowym) i bywają partie, w których nie korzysta się z innych akcji.
Niemniej, nie da się ukryć, że „Panaceum” jest bardzo fajnym tytułem dla osób, które lubią gry dedukcyjne. Można się przy nim świetnie bawić, trzeba trochę pogłówkować, a częsta rotacja kart wśród graczy potrafi nieźle zakręcić.
Ja bawiłem się przy niej dobrze, ale niestety, nie jest to gra dla mnie, bo jakoś nie potrafię nigdy odpowiednio wydedukować, jakich kart brakuje i zazwyczaj moje typy to zwykłe „strzały” (o dziwo – często są celne!;), ale nigdy nie odmówię partii w tę grę. Za to podziwiam osoby, które faktycznie po 2-3 pytaniach są w stanie prawidłowo wskazać, co kryje się pod kartą leczenia:D
Jeśli więc lubicie tego typu rozrywkę, to śmiało sięgajcie po „Panaceum”, tym bardziej, że jest to gra kompaktowa i można ją zabrać niemal wszędzie.
0 komentarzy